Początek kultowej (niekończącej się) serii o przyjaźni, szybkich furach i wyścigach to opowieść o policjancie pracującym pod przykrywką, który ma przeniknąć do światka nielegalnych wyścigów. Jego celem jest zdobyć informacje o napadach na transporty ciężarówek organizowane przez kogoś z środowiska ulicznych rajdowców. Protagonista szybko wkupuje się w łaskę granego przez Vin Diesela Toretto. Jego zadanie ulega jednak komplikacji przez relację głównego bohatera z siostrą Toretto…
Po zwiastunie zdawać by się mogło, że film jest napakowany akcją. Sam (dość rozwlekły) wstęp jednak nie przykuwa specjalnie uwagi. Rozwój wydarzeń na ekranie jest niestety powolny i spokojny, a nie szybki i wściekły. Zabrakło nie tylko dynamiki. Już na początku możemy spostrzec, że to, co jest mięsem tego typu produkcji – czyli wyścigi okraszone tłumem pięknych kobiet (a tych tutaj wcale nie jest tak dużo) – zostało zrealizowane przeciętnie. Wszystkie wyglądają podobnie i sprowadzają się głównie do tego, kto włączy lepszy dopalacz; co gorsza – nie zostały przedstawione w ciekawy dla widza sposób. Nie ma efekciarskich kraks, nie ma sprytnych posunięć i miłych dla oka sztuczek kamery oraz montażu. Aktorstwo również nie stoi na szczególnie wysokim poziomie, nie czarujmy się jednak – w tym gatunku nie jest to nic zaskakującego. A zaskakująca jest atmosfera, jaką kreuje reżyser i scenarzyści. Fabuła stara się lekko kluczyć, główny bohater, stając się częścią „rodziny” Toretto, ma przed sobą trudny dylemat i niełatwą do podjęcia decyzję. Dobrze, że nie próbowano zrobić z Szybkich poważnego filmu, ale próba urozmaicenia historii poprzez „braterski” wątek dodaje całości smaczku. Na całe szczęście skonstruowano całkiem dobre postacie: Toretto, Letty i Brian to bohaterowie stanowiący wartość dodaną, jeden z lepszych punktów całości. Całości – z perspektywy czasu – nieco rozczarowującej.