Po Wrocławiu grasuje seryjny morderca. Za swoją godzinę „0” obrał sobie 18, właśnie wtedy każdego dnia mordując bestialsko swoje ofiary, a każdej z nich na ciele zostawiając pamiątkę, która jest nazwą plagi i niegodziwości, jaką dany człowiek reprezentuje. Trzeba, przyznać że Vega skleił nam tutaj całkiem sprawną intrygę. W trakcie trwania filmu potrafi wciągnąć, nie ma w niej aspektów, które skwitujemy krzywym uśmieszkiem. Rzecz w tym, że o tej swojej niegłupiej historii reżyser za mało opowiada. Kwestie, które chce poruszyć, mnożą się, kolejne ofiary wyskakują znienacka, a film, jeden z najkrótszych w twórczości reżysera (93 minuty) musi za tym wszystkim nadążyć. Widać jednak, że ma z tym duży problem.
Osobna kwestia to aktorstwo. Ten film spoczywa na barkach debiutantek w filmach reżysera, Darii Widawskiej i Małgorzaty Kożuchowskiej. Najważniejsza jest ta druga, której rola wyszła niestety zdecydowanie słabiej. Kożuchowskiej ktoś kazał cały film biegać po planie jako zmęczona życiem policjantka i obniżyć głos, jednak aktorka skupiła się tylko na tym drugim, co od samego początku wzbudza w widzu irytacje i dystans do tej postaci. Mimo że później twórcy chcą ją umotywować czy nadać cechy ludzkie, już od pierwszych wypowiedzianych słów, Helena będzie się nam kojarzyć tylko z nimi. Nie będzie to jednak zbyt dobre skojarzenie. W filmach Vegi ta rola to półka Katarzyny Warnke z Kobiet Mafii czy Stramowskiego z Botoksu. Półka ról zupełnie nietrafionych.
Oprócz kwestii metrażu, o której wspomniałem wcześniej, jak nigdy w filmach Vegi czuć także niedobór budżetu. Zdjęcia przeniosły się do pięknego Wrocławia, jednak po drodze zbiedniały i film wygląda jak masówka dla telewizji z początku tego wieku. Rozumiem jednak, że trzeba było w tym czasie polecieć do Kolumbii z Piotrem Adamczykiem. Sceny z biegającym po Wrocławiu koniem są krótkie, pocięte i słabiutkie. Nawet mimo faktu, że zabrakło też na dobrego montażystę, bo niewycięta z kadru ekipa zdarza się tutaj za często.
Z opatrzonej ekipy pozostał tylko Oświeciński, a Vega nie kazał nam męczyć się ze swoim filmem grubo ponad dwie godziny. W dodatku naprawdę pomyślał nad intrygą, którą przelał na papier, a która w sprawniejszych rękach przyczynić by się mogła do powstania naprawdę dobrego kryminału. Plagi Breslau jednak takowym nie są, bo objawiają za dużo niedostatków. W wolny świąteczny wieczór można jednak przenieść się do Wrocławia z najbardziej kasowym polskim reżyserem. Tym bardziej że kończący swoją misję w Polsce Showmax nie każe już nawet za to płacić.