Powrót do przeszłości – recenzja filmu Kac Vegas (2009)

Z okazji zbliżającej się premiery najnowszego dzieła Todda Phillipsa pt. Rekiny Wojny, tym razem w lekkim i typowo letnim tonie warto przypomnieć sobie tytuł, który spowodował dość nieoczekiwanie wyniesienie twórcy na piedestał w kategorii komedii dla dorosłych, czyli Kac Vegas. Przed stworzeniem wspomnianej pozycji twórca miał już całkiem dobrze przetarte szlaki, na początku poprzedniej dekady, w postaci niezłej produkcji Old School oraz ponadprzeciętnego, zabawnego obrazu stworzonego w duchu ówczesnego American Pie połączonego z konwencją filmu drogi, a mowa tutaj o Ostrej Jeździe. Mając za doświadczenie udaną próbę w ramach tak obranej konwencji, twórca jak ryba w wodzie czuł się przy tworzeniu opisywanego tytułu, który jak wiadomo, stał się filarem całej, powstałej na przestrzeni kilku lat trylogii.

Kac Vegas

Punkt wyjścia, czyli świętowanie przez grupę przyjaciół wieczoru kawalerskiego jednego z nich, zapowiadało dość typową komedię w ramach poprzednich, wspomnianych powyżej filmów reżysera, jednak po dość nieoczekiwanym zawiązaniu akcji mamy do czynienia ze świetną satyrą na tę imprezę, mocno zakorzenioną w kulturze amerykańskiej, która siłą rzeczy coraz śmielej zdobywa popularność również w Polsce. Tak samo było z samym filmem Phillipsa. Stał się on bowiem inspiracją bardzo słabo przyjętego u nas tytułu, czyli Kac Wawa. Mocną stroną filmu jest dość spory kontrast pomiędzy bohaterami dzieła. Mamy zatem średnio rozgarniętego Alana (świetnego Zacha Galifianakisa, który brawurowo skradł serca widzów tą rolą), posiadającego jednak niekiedy umiejętność wyciągania kompanów z opresji, gdy wszystkie inne sposoby zawodzą. Znakomity występ zalicza komik Ed Helms w roli Stu Price’a, czyli zwariowanego dentysty, który po wypiciu kilku głębszych totalnie traci nad sobą kontrolę, grając człowieka pragnącego wyrwać się z rutyny wyznaczonej przez ramy dorosłego życia. Jest też przystojny Bradley Cooper. Aktor szczęśliwie gra też całkiem nieźle, choć oszczędnie, mając na celu przyciągnięcie do kin płci pięknej. Ciekawa właściwie w każdej części jest postać Douga granego przez Justina Bartha, który za każdym razem pojawia się tylko na początku i końcu filmu, powodując uśmiech publiki. 

Kac Vegas

Poza wspomnianą wilczą paczką, na drugim planie mamy do czynienia ze swoistym eksperymentem scenarzystów w postaci bardziej lub mniej udanych występów drugoplanowych. Słabo moim zdaniem wypada Ken Jeong, czyli jak zawsze zbyt mocno szarżuje przy tworzeniu postaci i częściej mamy do czynienia niestety z bardzo żenującym poziomem dowcipów, jednak w duecie z Zachem Galifianakisem sprawdza się zaskakująco dobrze. Mamy też nieco zapomnianą przez Fabrykę Snów Heather Graham, która zasadniczo epizodycznie przyciąga urokiem męską część widowni oraz w ramach krótkiego cameo Mike’a Tysona, który świetnie wpisuje się w konwencję dochodzeniową filmu, obnażając poczynania głównych bohaterów.

Kac Vegas

Jest zatem lekko, miło i przyjemnie, fabuła trzyma się w całości, nie powodując dłużyzn, a laury należą się również scenarzystom, czyli duetowi Scott Moore-Jon Lucas, którzy byli motorem napędowym sukcesu tytułu. Patrząc na kolejne sequele, gdzie twórców zabrakło, w przypadku części drugiej szkielet fabularny pozostał dokładnie taki sam, jak w oryginale, a w podsumowaniu trylogii mamy do czynienia jedynie z odwróceniem konwencji, co było główną piętą achillesową tych dzieł. Ciekawe jak w takim razie wypadnie w sierpniu konfrontacja wspomnianej, nowej pozycji Phillipsa oraz filmu pt. Złe Mamuśki, w którym scenarzyści Kac Vegas występują w roli reżyserów. Na te pytania już za kilka dni można znaleźć odpowiedź na dużym ekranie i przekonać się na własnej skórze.

Stały współpracownik

Wieloletni miłośnik amerykańskiego kina lat 80, 90. i współczesnych. Absolwent Chemii na UJ oraz obecnie Przedstawiciel Handlowy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?