Oto lord Robin z Loxley zakochuje się w pięknej Marion, lecz ich sielanka nie trwa zbyt długo, gdyż z rozkazu tutejszego szeryfa bohater udać się musi na krucjatę przeciw niewiernym poganom. Tam ledwo udaje mu się ujść z życiem i kiedy wraca do swojego ogródka i wita się z gąskami, okazuje się, że jego dobytek został przeznaczony na finansowanie zbrojnych działań, a on sam od dwóch lat jest uznany za zmarłego. Nie pozostaje mu zatem nic innego, jak rozpocząć swoją prywatną krucjatę, przeciwko siejącemu terror szeryfowi. Brzmi znajomo? A jakże!
Jeśli mieliście już wcześniej do czynienia z którąkolwiek wspomnianą przeze mnie we wstępie adaptacją, seans kinowego debiutu Otto Bathursta możecie z czystym sumieniem sobie odpuścić. Twórcy nie silą się na najmniejszą nawet próbę dodania czegoś do tak dobrze nam znanej historii, a zamiast tego jedyną namiastką tego, czym Robin Hood: Początek wyróżnia się z tłumu, są kostiumy bohaterów, które są pewną wariacją mody średniowiecznej ze współczesną na wzór zeszłorocznego Króla Artura w reżyserii Guya Ritchiego.
Czy takie neośredniowieczne podejście do adaptowanej legendy wychodzi produkcji na plus? Absolutnie nie. Szczerze powiedziawszy, ubiory bohaterów pasują do czasów akcji, jak pięść do oka, a prym wiedzie tutaj przede wszystkim płaszcz Bena Mendelsohna, który przywodzi na myśl strój, w którym ów aktor paradował na planie Łotra 1. Kłuje w oczy również sekwencja krucjaty, podczas której – gdyby żołnierze nie trzymali w ręku łuków, tylko karabiny – pomyślałbym, że oglądam film o współczesnym konflikcie na Bliskim Wschodzie. To jednak nie koniec problemów, jakie doskwierają omawianej przeze mnie produkcji.
Robin Hood: Początek ma bowiem totalnie gdzieś realia, w czasie których się rozgrywa. Przykładowo muzułmanie strzelają z kuszy oraz łuków powodując zniszczenia równe zadawanym przez karabiny maszynowe. Architekturze tutejszego Nothingham bliżej natomiast do XX, aniżeli XIII wieku. Nie lepiej zatem byłoby faktycznie przenieść produkcję w czasie do współczesności, czy też nie tak bardzo oddalonych czasów, jak XIX wiek, zamiast robić z widza debila, licząc na to, że ten przymknie oko na to morze absurdu tylko dlatego, że jest to film rozrywkowy? No, nie tędy droga. W tym wszystkim nie pomagają tandetne sceny akcji, które rażą w oczy wątpliwej jakości efektami specjalnymi, a także nieumiejętnym prowadzeniem kamery, czy też montażem.
Może chociaż aktorzy wypadli w swoich rolach jako tako? Taron Egerton stara się jak może, jednak nie ma w sobie za grosz tej charyzmy i cwaniakowatości, za którą polubiłem go w Kingsman. Jamie Foxx jako John irytuje niemiłosiernie manierycznym wypowiadaniem swoich kwestii. Wcielająca się w Marion Eve Hewson jedynie wygląda, a obecność Jamiego Dornana zyskuje jakikolwiek sens dopiero w ostatniej scenie filmu. Najgorzej wypadł jednak Ben Mendelsohn, który oferuje nam powtórkę z rozrywki, kreując tutaj Orsona Krennica w wersji 2.0. Już sam początek filmu stara się nam uświadamiać, że to szeryf Nothingham jest powodem wszelkiego zła na dzielni, dwukrotnie dokonując zbliżenia na wysłany przez niego list z dopiskiem „z rozkazu szeryfa”. Ben jednak, żebyśmy nie zapomnieli, jak bardzo do szpiku kości jest zła jego postać, przerysowuje ją do granic możliwości. Jeden z najgorzej wykreowanych czarnych charakterów ostatnich lat? Nie mam co do tego wątpliwości.
W zasadzie ciężko mi tutaj wskazać jakikolwiek aspekt filmu, który mógłbym zaliczyć na korzyść produkcji Robin Hood: Początek, poza tym, że niektóre sceny są tak absurdalne, że aż niezamierzenie śmieszne. Docenić muszę również odwagę producentów, że postanowili wyłożyć oni kasę na lekcję dla wszystkich dzisiejszych twórców, aby pokazać, jak w 2018 roku nie powinno się tworzyć kina rozrywkowego. Obawiam się jednak, że nie za bardzo się ona zwróci. Przynajmniej na to liczę.
Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe
Twoja opinia jest gówno warta
bez tego było wiadome już przed, że to będzie największa szmira roku
Super film !! Barwny i dynamiczny ! Z przyjemnością obejrzę go jeszcze kilka razy.