Śmietanka towarzyska – recenzja filmu Woody’ego Allena

I znów minął rok. Z regularnością godną bocianów wędrójących z porami roku, poczciwy Woody powraca z nowym filmem. Wyreżyserowana przez osiemdziesięcioletniego Allena pogodna komedia jest hołdem złożonym Hollywood, nostalgiczną podróżą do przeszłości, gdzie rozbrzmiewa jazz, a tytułowa śmietanka towarzyska imprezuje w najlepsze. To także list miłosny do nowych gwiazd, które nie schodzą z okładek kolorowych gazet i kolumn z plotkami. Nic jednak poważnego czy rubasznego – ot, taka sobie, idealna na lato nie szkodząca nikomu opowieść.

Kristen Stewart i Jesse Eisenberg w filmie Śmietanka Towarzyska reż. Woody Allen

Podobnie jak w innych filmach, które starają się odtworzyć magię fabryki snów lat 30. (Hollywoodland, Ave, Cezar!), młode i współczesne gwiazdy odtwarzają blichtr i splendor dawnych czasów. Choć nie pojawiają się tutaj „osobiście” Errol Flynn, Barbara Stanwyck czy Billy Wilder, ciągle mówienie o nich sprawia, że ich duch unosi się w powietrzu. Steve Carell wciela się w ciągle zajętego menadżera Philipa Sterna, ogarniającego kolejne umowy, gwiazdy, filmy. Nie widzimy go tak naprawdę pracującego, poza odbieraniem telefonów czy odpowiadaniem na niezliczone pytania współpracowników. Jakimś cudem ma również czas na romans, pewnie dlatego nie ma czasu na spotkanie swojego siostrzeńca Bobbiego (Jesse Eisenberg), który postanowił opuścić rodzinny Nowy Jork i spróbować swoich sił w Los Angeles. W mieście, w którym każdy goni za karierą, sekretarka Sterna – Vonnie (Kristen Stewart) ma pokazać Bobbiemu miasto. Między dwojgiem zaczyna kiełkować uczucie, ale sytuacja jest dość skomplikowana, bo dziewczyna ma „chłopaka” – bogatego, żonatego faceta, który nie potrafi zdecydować się na porzucenie swojej żony. Kiedy jej związek rozpada się, związek między Bobbym i Vonnie nabiera dynamiki. Oboje uwielbiają filmy, jazz i spacery na plaży, a także nie traktują poważnie hollywoodzkiej bufonady. Dlatego powrót do Nowego Jorku wydaje się dla obojga naturalnym posunięciem. Niestety, dawny kochanek podejmuje dramatyczną próbę odzyskania ukochanej.

Steve Carell w filmie Śmietanka Towarzyska reż. Woody Allen

Film Allena wyraźnie rozpada się na dwie części – hollywoodzką i nowojorską. Obydwa światy są niezwykle odległe, ale równie mało realistyczne. Każdy z nich jest przefiltrowany przez setki wizualnych klisz, które znamy z innych filmów. Choć akcja filmu dzieje się w konkretnej epoce, cały czas mamy wrażenie, że obcujemy z zawieszonym w bezczasie konstruktem. Los Angeles jest zatem światem wielkich gwiazd, nieustannego imprezowania, romansów i plotek, którymi żyje śmietanka towarzyska. Z jednej strony są bogaci i wpływowi, z drugiej ci, którzy marzą, by nimi zostać – niespełnione aktorki dorabiające jako sekretarki, szatniarki lub prostytutki (komiczna scena z Anną Camp). Romantyczne sceny są żywcem wyjęte z filmów, od wyznań miłosnych na tle zachodzącego słońca, po spotkania w romantycznie oświetlonych kawiarniach – Hollywood nie tylko żyje fikcją, ale samo nią jest. Nowy Jork to natomiast miasto rządzone przez gangsterów, gdzie więzy rodzinne liczą się najbardziej. Brat Bobbiego – Ben (Corey Stoll) – zdaje się rozwiązywać wszelkie problemy przez mordowanie kogo popadnie, aż przedobrzy i upomni się o niego sprawiedliwość. Wątek ten nie ma większego znaczenia dramaturgicznego i choć jest miłym urozmaiceniem, odkrywa słabości napisanego przez Allena scenariusza. Po około godzinie dynamicznie prowadzona opowieść traci impet i zamiast fascynować, ze znużeniem czekamy na oczywisty finał.

Jesse Eisenberg w filmie Śmietanka towarzyska reż. Woody Allen

Śmietanka towarzyska ma wszystkie elementy, które miały poprzednie produkcje reżysera Drobnych cwaniaczków i Annie Hall. Swingujący jazz, rozbrzmiewający niemal bez przerwy, pogodny nastrój i odpowiednią dawkę humoru, wszechwiedzącego narratora opowiadającego całą historię, pseudo-filozoficzne wtręty drugoplanowych postaci, nawiązania do kultury żydowskiej oraz ukochany przez Allena Nowy Jork w tle. Są też elementy nie tak pozytywne, które powtarzają się z poprzednich filmów. Cała historia jest mało interesująca, do bólu przewidywalna. Z postaciami dość trudno się utożsamić, choć cała ekipa aktorska stara się, jak może. Carell wypada dość płasko, choć gdy trzeba, jest zabawny, a Jesse Eisenberg jest wiarygodny tylko jako naiwny i nieskażony hollywood facet – kiedy tylko zaczyna pokazywać swoją mroczną stronę, jest słabiej. Między nim a Stewart nie ma niestety oczekiwanej chemii i ich związek wypada trochę blado.

Kolejny raz Allen dostarczył film, w którym nie zdoła zaskoczyć ani zbulwersować nikogo. Pięknie sfotografowana, lekka komedyjka ze znanymi gwiazdami i odrobinę gorzkim przesłaniem, nie powinna jednak podzielić publiczności. Wspaniały wypełniacz na wieczorny seans w kinie.

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?