Jego Wysokość Bill Murray, czyli o królu tragikomedii

Aleksandra Kumala, 6 lipca 2016

Mógł wcielić się w Forresta Gumpa i Willy’ego Wonkę. Mógł być ojcem Kevina McCallistera i pacjentem Robina Williamsa w Przebudzeniach. Mógł też bronić Toma Hanksa w Filadelfii i jako John Keating skupić wokół siebie Stowarzyszenie Umarłych Poetów. Gdyby Piraci z Karaibów powstali w latach 90., Jack Sparrow wyglądałby jak on. Choć w żadnej z tych produkcji ostatecznie nie wziął udziału, Billa Murraya i tak można nazwać królem. Dlaczego? Bo dzierży w dłoniach insygnia filmowej władzy tragikomicznej. 

Jeśli zapytać kogoś, kto nie interesuje się koszykówką, o skojarzenia związane z tym sportem, z pewnością padłyby dwa słowa: Kosmiczny mecz. Już u kresu najntisów, kiedy familijna produkcja miała swoją premierę, Murray – grający w niej przecież samego siebie – był nie mniejszą gwiazdą w świecie kina, niż Michael Jordan w świecie sportu. Aktor miał na swoim koncie między innymi główne role w komediach lat osiemdziesiątych: Golfiarzach (1980) i Szarżach (1981), ale przede wszystkim – obydwu częściach kultowych Pogromców duchów (1984, 1989). Na potrzeby roli Phila, zgorzkniałego prezentera telewizyjnego, aktor nauczył się grać na fortepianie, z kolei w trakcie zdjęć został dwukrotnie ugryziony przez tytułowego bohatera Dnia świstaka. Wszelkie poświęcenia opłaciły się: w zeszłym roku, a zatem dwanaście lat po premierze, film znalazł się na trzecim miejscu Listy 101 najzabawniejszych scenariuszy wszech czasów. 

Również w latach dziewięćdziesiątych rozpoczęła się długa i owocna współpraca aktora z Wesem Andersonem. W Rushmore (1998) nie tylko wystąpił za minimalne wynagrodzenie; wypisał reżyserowi czek na… dwadzieścia pięć tysięcy dolarów, aby pokryć przerastające możliwości młodego twórcy koszty wynajmu helikoptera potrzebnego do jednej ze scen, która w procesie montażu została wyeliminowana z filmu. Anderson zachował czek na pamiątkę, a Murray brał udział niemal we wszystkich jego późniejszych projektach: Genialnym klanie (2001)Podwodnym życiu ze Stevem Zissou (2004), Pociągu do Darjeeling (2007), Fantastycznym Panu Lisie (2009), Kochankach z księżyca. Moonrise Kingdom (2012) oraz Grand Budapest Hotelu (2014). 

Nic więc dziwnego, że Sofia Coppola, która postać Boba Harrisa tworzyła wyłącznie z myślą o Murrayu, szukała z nim kontaktu między innymi przez Andersona (a także Ala Pacino!). Mimo wszystko ani ona, ani reszta ekipy do samego końca nie wiedzieli, czy aktor zgodzi się zagrać w Między słowami (2003) – ostateczna decyzja należała do niego.

Wyruszyliśmy do Japonii nie wiedząc, czy Bill się zjawi; nie zdradził nam nawet, którym samolotem przyleciał, tak jest nieuchwytny – wspominała w rozmowie z The Daily Beast – Kosztowało nas to wiele nerwów, ale przybył tuż przed rozpoczęciem zdjęć. 

O ile słynna scena z kręceniem reklamy whisky była owocem improwizacji odtwórcy roli Boba, który nie rozumiał zupełnie nic z potoku słów wypowiadanych przez ekscentrycznego, japońskiego, ekranowego reżysera klipu, o tyle historia kryjąca się za jego wokalnym popisem w klubie karaoke jest zupełnie inna. W przerwie między ujęciami razem z Coppolą zachwycali się płytą Avalon, zespołu Roxy Music. Zapytany, czy zaśpiewa dla niej utwór More Than This, Murray zgodził się i ujął ją do tego stopnia, że – również za jego zgodą – to wykonanie znalazło się w filmie. 

https://www.youtube.com/watch?v=FiQnH450hPM

Zaledwie dwa lata później Murray był o krok od porzucenia zawodu. Wszystko przez rolę Dona Jonstona – podstarzałego playboya, który dowiaduje się, że przed dwudziestu laty został ojcem i wyrusza na poszukiwanie zarówno swojego syna, jak i matki dziecka. Z Jimem Jarmuschem aktor spotkał się już na planie Kawy i papierosów (gdzie, podobnie jak w Kosmicznym meczu, tylko w zupełnie innej estetyce, także zagrał samego siebie), ale to właśnie występ w Broken Flowers (2005) uznał za najlepszy w swojej karierze. Wątpił, czy kiedykolwiek jeszcze uda mu się stworzyć równie udaną kreację.

Aleksandra Kumala Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ. Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *