Head Lopper tom 2 – Karmazynowa wieża w zasadzie od początku robi lepsze wrażenie, niż jego poprzednik. Już sama okładka, utrzymana w stylistyce horroru, zachęciła mnie bardziej do lektury, niż miało to miejsce w przypadku albumu Wyspa albo Plaga bestii. Nie wiedzieć czemu ukazany na niej antagonista kojarzy mi się trochę z twórczością wczesnego Clive’a Barkera, a to akurat bardzo dobre skojarzenie, chociaż nie jedyne. Brnąc przez ten tom ciągle miałem wrażenie, jakbym czytał historię wyrwaną z kart Hellboya, tylko narysowaną inną kreską. A skoro już przy coverach jesteśmy, to korzystając z okazji wspomnę, że okładki w tej serii to prawdziwe arcydzieło – szczególnie te alternatywne, zamieszczone na końcu albumu. Już w poprzednim tomie się nimi zachwycałem, ale tym razem są jeszcze lepsze.
Za lekturę zabrałem się więc z delikatną rezerwą, ale z każdą kolejną stroną mój entuzjazm rósł, ponieważ Karmazynowa wieża w bardzo wielu aspektach różni się od swojego poprzednika. Twórca Andrew MacLean zmniejszył rozmach wydarzeń, przez co udało mu się zachować spójność i czytelność akcji. Dzięki temu historia o drużynie kompletnie różniących się od siebie wojowników, szturmujących tytułową wieżę by pokonać złego króla Urlicha Dwakroć Przeklętęgo (tego z okładki komiksu) jest łatwiej przyswajalna, a przez to wydaje się też ciekawsza.
W Head Lopper tom 2 – Karmazynowa wieża, poza na wskroś męskim protagonistą, nie zabrakło również wyrazistych postaci kobiecych i wcale nie mowa tu o wiedźmie, której rola została zmarginalizowana względem pierwszego tomu. Ciekawie wypada Zhaania, młoda wojowniczka, która chce pomścić śmierć swoich sióstr i matki, oraz Xho, młoda adeptka sztuk walki, która dopiero uczy się, jak przeżyć w tym niebezpiecznym świecie. W grupie znalazły się też małe, sympatyczne stworki z ludu Fonga, będące pretekstem do poruszenia tematu odpowiedzialności, lojalności, honoru i bohaterstwa. I szczerze mówiąc – ja to kupuję.
Teraz chwila o rysunkach – prace Andrew MacLeana to totalny odjazd po kwasie i halucynogennych grzybach, podbity doskonałą pracą kolorystki, która potrafi zaczarować niektóre kadry w wyjątkowo magiczny sposób. W tym szaleństwie jest metoda, chociaż jestem w stanie sobie wyobrazić czytelnika, którego z miejsca odrzuci ten styl. Kiedy fabuła nie rozprasza, również i rysunki przestają drażnić i zaczynają się podobać, szczególnie w sekwencjach akcji, których w Karmazynowej wieży nie brakuje. Wszak Norgal słynie z umiejętności władania mieczem i ścinania wrogom głów, a krwawy turniej zorganizowany przez złego króla wydaje się idealną ku temu okazją.
Jednak w drugim tomie Head Loppera ważniejsze niż akcja czy humor (którego jest tu wyraźnie mniej) są relacje pomiędzy postaciami i jest to kierunek, którego obranie o wiele bardziej mi się spodobało. Niepotrzebna epickość, która i tak kończyła się chaotycznymi scenami i skakaniem po kolejnych lokacjach została zastąpiona konsekwentnym brnięciem przez kolejne piętra wieży i pokonywaniem nowych przeciwności, takich jak zdobycie Kryształowych Oczu czy pojedynek z wielkim Berserkrem, jednak w przeciwieństwie do pierwszego tomu, tym razem miałem wrażenie, że zabieg ten czemuś służył.
No dobrze, to nie jest przyznanie się do błędu, ale druga odsłona tej serii jest po prostu lepsza niż pierwsza. Pomimo wielu uproszczeń, autorowi udało się poruszyć uniwersalne tematy, postawić kilka ciekawych pytań i udzielić nie mniej interesujących odpowiedzi. Nie była to łatwa sztuka, bo postanowił wykorzystać zbiorowisko postaci, które wcześniej się nie spotkały, a ich relacje nie zostały odpowiednio rozwinięte, a mimo to – udało się. Jeśli więc podobnie jak mnie zniechęcił was pierwszy tom, śpieszę się donieść, że po drugi mimo wszystko warto sięgnąć. Nie jest to najlepsza seria wydawana przez Non Stop Comics, ale teraz już wiem, że na pewno nie jest także najgorsza.