Rekiny od czasu kultowych Szczęk stały się ciągle obecnym motywem kina przygodowego i horrorów, wkraczając nawet do science fiction. W ostatnich latach temat ten przejęty został filmy trafiające bezpośrednio na DVD czy do telewizji, seriami takimi jak Mega Shark vs... czy Rekinado. Oczywiście, nawet bardziej ambitne (w porównaniu do wymienionych wcześniej tytułów) produkcje, jak 183 metry strachu czy Podwodna pułapka nie mogłyby istnieć bez krwiożerczych ryb atakujących naszych bohaterów. Twórcy The Meg, amerykańsko-chińskiej produkcji, postanowili pożenić sukces i zainteresowanie morderczymi rekinami kina klasy B z pierwszoligową gwiazdą. I przy braku Dwayna Johnsona (zajętego ratowaniem ludzi z walących się budynków) zdecydowano się na Jasona Stathama. Cóż, koleś pływający jak torpeda w wodzie musi mieć ergonomiczną i opływową łysą głowę, więc wybór był oczywisty. Niestety, Bruce Willis jest trochę za stary na takie akcje.
„The Stath” wciela się w udręczonego przeszłością eksperta od nurkowania i karkołomnych akcji ratunkowych. Po tym, jak nie udało mu się uratować dwóch kolegów w dziwnym wypadku, kiedy oskarżono go o to, że postradał zmysły, Jonas zaszył się w Tajlandii i zajął spożywaniem piwa. Na szczęście jakimś cudem zachował perfekcyjne ciało wyrzeźbione w siłowni i nie wygląda wcale jak wrak człowieka. I po krótkiej dyskusji uda się namówić na pomoc kolegom i byłej żonie, którzy pracują dla ekstrawaganckiego milionera (Rainn Wilson) na stacji badawczej na środku oceanu. Eksploracja dna okazała się tylko połowicznym sukcesem, bo grupa naukowców została zaatakowana przez „coś”, co uszkodziło ich batyskaf. Trójkę badaczy czeka niechybna śmierć. Ryzykowna akcja ratunkowa wywabia jednak z czeluści oceanu uważanego za dawno wymarłego Megalodona – prehistorycznego rekina o długości ponad dwudziestu metrów, który był największym morskim drapieżnikiem. Ktoś będzie musiał powstrzymać wiszącą w powietrzu tragedię.
Film Jona Turteltauba (wyjadacz kina rozrywkowego, znany ze Skarbu Narodów i Ja cię kocham, a ty śpisz) składa się z trzech odrobinę nierównych części. Początek jest dość poważny i najeżony informacjami, udając niemalże dokument w stylu National Geographic. Na szczęście środkowa sekcja, podczas której bohaterowie walczą z potworem z głębin, na zmianę uciekając przed nim i goniąc go, to zabawa na całego. Finał jest niezwykle przewidywalny, ale satysfakcjonujący. Podczas mojego seansu, najważniejsza scena została przywitana prawdziwą owacją i gromkimi okrzykami euforii. Jak się bawić, to na całego.
The Meg nie ukrywa ani przez chwilę, że jest dziełem wybitnie popcornowym. Ma kilka dość dobrze skonstruowanych scen w stylu „jump scares”, strasząc tam, gdzie trzeba. Kino tego gatunku daje też poczucie frajdy, kiedy wiemy, kto zginie następny. A Meg nie oszczędza nikogo i praktycznie każdy będzie w wielkim niebezpieczeństwie. Sceny akcji są dość widowiskowe, choć nie ukrywajmy – nie jest to poziom Mission: Impossible – Fallout, bo zielony ekran i efekty komputerowe dominują. Jest też zabawnie, szczególnie gdy Wilson dostaje możliwość pobawienia się swoją postacią, a Statham ma kilka dobrych dialogów z najmłodszą aktorką w ekipie, grającą córkę doktor Suyin (Bingbing Li). Kilka znanych twarzy w ekipie (aktorzy z seriali Fear The Walking Dead, Orange Is The New Black, Biuro i Heroes) pomaga wejść w dość koślawo napisany scenariusz, pełen dziur logicznych i irytujący głupimi zachowaniami. W jaki sposób wytłumaczyć, że małe dziecko bawi się samo na niebezpiecznej platformie w środku oceanu. Albo dlaczego rekin jedne łodzie atakuje, a inne nie. Na siłę pisany romans pomiędzy Jonasem i Suyin gra na nerwach chyba najbardziej. Ta para w prawdziwym życiu by na siebie nawet nie spojrzała!
Film spełnił swoje zadanie, debiutując w Stanach Zjednoczonych i Chinach z niemal identycznym, wysokim wynikiem finansowym. W przyszłości zobaczymy coraz więcej takich koprodukcji, bo rynek filmowy w Azji to prawdziwa żyła złota. W Polsce The Meg poradzić sobie powinien całkiem nieźle, zwłaszcza pod koniec wakacji, przyciągając do kina widzów szukających odmóżdżającej rozrywki… z zębem.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Warner Bros. Entertainment Polska