Bohaterkami tego żenującego widowiska są cztery nastoletnie mieszkanki Massachusetts. Pewnej nocy, oprócz zwyczajowego wspólnego spędzania czasu, jedna z nich wpada na pomysł obejrzenia pewnej taśmy, o której dziewczyny słyszały od swoich kolegów ze szkoły. Wywołują tym tytułowego zakapiora, który zamienia ich życie w prawdziwe piekło.
Właściwie trudno jest się odnieść produkcji Sylvaina White’a, nie wytykając jej jakichś przywar. Zasadniczo można powiedzieć, że mamy do czynienia z antyhorrorem, filmowym podręcznikiem dla przyszłych filmowców, jak nie tworzyć filmów grozy. Od pierwszych minut można już dostrzec, że scenarzyści kompletnie nie mieli pomysłu na sensowny scenariusz, więc przeciągali niemal każdą scenę ile się da, brnąc w niepotrzebne nikomu dialogi czy generując zbędne ujęcia. No i udało im się tym sposobem dobić do tych 90 minut seansu. Gorzej z widzem, który musi jakoś przeboleć durne początkowe ekspozycje. W pewnym momencie aż się chce błagać o… w zasadzie cokolwiek podkręcającego akcję – choćby tani jump scare. Gdy wreszcie dochodzi do wywołania naszego szczupłego straszydła o długich łapskach, wreszcie coś zaczyna odżywać. Szkoda, że w głównej mierze chyba dlatego, że już chyba twórcom kończą się pomysły, stąd im dalej w las, tym więcej mniej bądź bardziej na siłę wydłużonych i pozbawionych sensu sekwencji strachopodobnych. Najgorsze jest to, że nie licząc może niepokojącej sceny w bibliotece, film nie tylko nie wywołuje obiecanej zgrozy, ale ma prawo widza autentycznie śmieszyć. Nieporadność w tym elemencie jest wręcz nieprawdopodobna i niedopuszczalna w przypadku filmu należącego do tego gatunku.
Sama postać tytułowej creepypasty sprzed lat została sprowadzona do nieco wystrojonego, mobilnego stracha na wróble. Przede wszystkim Slender Man nie ma sensu. Nie wiadomo, dlaczego porywa lub doprowadza do szaleństwa młodych ludzi, a jego poszczególne działania nie mają żadnej wewnętrznej logiki. Po prostu ma straszyć i, kiedy trzeba, łapać. Coś, co w zamyśle miało być prawdopodobnie wzmagającą niepokój cechą, odziera tę internetową osobistość z resztek potencjału. Świat przedstawiony to w zasadzie zestaw umownych postaci i miejsc. Kompletnie nie czujemy, że szkoła i okolice Massachusetts istnieją poza momentami, kiedy je dostrzegamy. To samo z drugim planem. Co jakiś czas pojawiają się niektórzy rodzice bohaterek czy ich koledzy, ale one same i tak przez większość czasu robią, co tylko chcą (czyt. zazwyczaj łażą po zmroku w jakieś zakazane terytoria). Grunt, że odtwórczynie głównych ról starają się jak mogą, by nieco uwiarygodnić tą fuszerkę, dzięki czemu przynajmniej nie bolą nas zęby przez cały czas.
Cóż powiedzieć dalej? Slender Man to spektakularny gniot, który z irracjonalnych powodów został dopuszczony do dystrybucji w kinach. Twórcy po prostu poczuli, że mogą nieco zarobić na internetowym hicie (nawiasem mówiąc, i tak spóźnili się z tym dobre kilka lat), ale absolutnie nie mieli na to wszystko pomysłu. Ilość mielizn scenariuszowych czy nieudolnych prób przestraszenia widza jest wręcz nieprawdopodobna, są bowiem amatorskie filmy tego typu, które wyglądają lepiej i nieco ciekawiej. Pozostaje liczyć, że ten doborowy zestaw głupot przyniesie straty finansowe, dzięki czemu być może ktoś się dwa razy zastanowi, nim wypuści tak wybrakowany produkt.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
ten twoj reportaz to gniot zenua