Kto by się spodziewał, że tyle może zależeć od nastawienia, z którym człowiek wybiera się do kina. Niewykluczone, że gdybym nie myślał, że idę na trzymający w napięciu film akcji, Dzień Bastylii autentycznie by mi się podobał. Gdy jednak dopiero gdzieś w połowie filmu zorientowałem się z jakiego typu produkcją mam do czynienia, było już za późno, by obudzić w sobie pozytywne emocje.
Pierwszym bohaterem jest Michael Mason, uroczy kieszonkowiec, który okradając ludzi na ulicach Paryża planuje zebrać pieniądze potrzebne do opłacenia studiów medycznych. Drugim Sean Briar, chodzący własnymi ścieżkami agent CIA. Ich los połączy się dość nieoczekiwanie – nieświadomy zagrożenia Mason ukradnie torbę z bombą, przez co zostanie uznany za terrorystę, który grozi kolejnymi atakami w mieście.
Zobacz również: Warcraft: Początek – pierwsze recenzje!
Dzień Bastylii jest filmem nakręconym na podobieństwo znacznie starszych produkcji, w typie Szklanej pułapki. Widz dostanie tu chociażby staroświeckie sceny akcji, co u niektórych wywoła pozytywną nostalgię za dawnymi filmami. Podejrzewam jednak, że sporo osób może być tym zawiedzionych, tym bardziej jeśli w materiałach promocyjnych można przeczytać, że rzeczone sceny akcji dorównują Tożsamości Bourne’a – jest to zwyczajnie nieprawda. W sumie nie do końca właściwie wiadomo, czy stylizacja wynika z zamysłu twórców, czy z ograniczeń budżetowych, które są bardzo wyraźne.
Nawet jeśli był to pomysł reżysera, to pozostaje kluczowa kwestia – trzeba umieć to zrobić. Niestety, film Jamesa Watkinsa, chociaż tempu nie można nic zarzucić, ma po prostu zerowe napięcie. Wynika to zapewne głównie z faktu, że każdy odbiorca będzie w stanie przewidzieć wszystkie zwroty akcji bez najmniejszego kłopotu. Jeden schemat goni drugi i trzecim pogania. Byłbym naprawdę zdziwiony, gdyby okazało się, że ktokolwiek nie domyśli się kluczowych rozwiązań fabularnych. Szkoda również, że twórcy mając szansę na powiedzenie przy okazji czegoś ciekawego o napięciach społecznych we Francji z niej nie korzystają. Plany złych bohaterów, by wywołać w Paryżu zamieszki na tle narodowościowym i religijnym są nic nie znaczącym tłem.
Zobacz również: Spadkobierca Pacino
Największym jednak zarzutem jaki można postawić filmowi Watkinsa są słabi bohaterowie. Sprawdza się tak naprawdę tylko Idris Elba, który ma doświadczenie w graniu niepokornych stróżów prawa. Ale nawet i on traci część swojej charyzmy, bo jego postać można zdefiniować dwoma słowami. Zupełnie nijaki jest za to Richard Madden, któremu nie udaje się wykrzesać nawet odrobiny energii ze swojej postaci. Również wszystkie czarne charaktery nadają się tylko do natychmiastowego zapomnienia. Problem polega też na tym, że nawet jeśli między bohaterami zdarzają się ciekawe interakcje, czy całkiem niezłe dialogi, to w filmie jest też pełno takich rozmów, które przekraczają granicę śmieszności. A nie sądzę, by taki był zamysł twórców.
Narzekam strasznie na Dzień Bastylii, jednak wynika to, jak napisałem wcześniej, z nieodpowiedniego nastawienia przed seansem. Jeżeli tylko macie ochotę na schematyczny, przewidywalny i czasem głupawy film w stylu Olimp w ogniu (lub jego kontynuacja), to produkcja Jamesa Watkinsa dostarczy wam pewnie sporo rozrywki. Gdybym tylko to wiedział przed pójściem do kina!
lustracja wprowadzenia – materiały prasowe