Nie będę ukrywał – oceny z Metascore sprawiły, że do Dnia Matki podchodziłem jak pies do jeża. Z jednej strony zachęcała mnie wypełniona po brzegi gwiazdami obsada, z drugiej obawiałem się banału, chaosu i niewielkiej dawki dobrego humoru. Potężnie się pomyliłem, ponieważ nowy film Garry’ego Marshalla, reżysera takich hitów jak Pretty Woman, czy Uciekająca Panna młoda, to jedna z najlepszych propozycji dla całej rodziny, jakie można aktualnie obejrzeć w kinie.
Zobacz również: „Zakładnik z Wall Street” – kolejny plakat promujący produkcję!
Pominę oczywiste porównania do poprzednich dokonań Marshalla, chociaż skojarzenia z Walentynkami czy Sylwestrem w Nowym Jorku są oczywiście na miejscu. Chodzi nie tylko o przeładowanie rozpoznawalnymi aktorami, ale przede wszystkim o konstrukcję fabularną. Także i tutaj przeplatają się historie wielu bohaterów, tym razem z trzech pokoleń: konserwatywnych dziadków, nowoczesnych rodziców i młodszych lub starszych dzieci. Wychodzi z tego mieszanka niezwykle urocza i zabawna, o co wbrew pozorom wcale nie jest przecież tak łatwo.
W trakcie dwugodzinnego seansu poznamy sporo wątków, poruszających istotne tematy, które na którymś etapie dotyczą każdego z nas. Mamy tu ksenofobię i homofobię, mamy radzenie sobie ze śmiercią ukochanej osoby, mamy problemy dorastania, trudy macierzyństwa i tacierzyństwa, pościg za karierą i wiele innych zagadnień, nad którymi scenarzysta poprawnie panuje (przynajmniej w większości przypadków). Jasne, nie udało się całkowicie uniknąć banałów, a kilka wątków spokojnie mogło trafić do kosza, ale nawet te najsłabsze momenty nie żenują widza – zmuszają co najwyżej, by zbyć je wzruszeniem ramion.
Ten udany mix komedii z obyczajem niejednokrotnie doprowadzi Was do łez: albo ze śmiechu, albo ze wzruszenia. Serio: na pokazie przedpremierowym sala bawiła się doskonale. Miałem wątpliwą przyjemność oglądać ostatnio takie „hity” jak Grimsby czy Szefowa – w Dniu Matki dobrego humoru jest o wiele więcej, niż w tych dwóch filmach razem wziętych. Nie jest on wymuszony, bywa mocno sytuacyjny, tkwi nie tylko w zachowaniach bohaterów, ale i w dialogach, a przede wszystkim ma jedną potężną zaletę – jest szczery. Podobnie jak cały film Marshalla. Nie ma tu wulgarnych dowcipów, jest za to humor łączący pokolenia. Asekuracyjnie dodam jednak, że nie jest to propozycja dla wszystkich – większość tego, co chcą opowiedzieć scenarzyści, zauważa i docenia się dopiero z wiekiem.
Jeśli nawet specjalnie nie rusza Was obyczajowo-humorystyczna fabuła, zawsze możecie popatrzeć na znane twarze. Jennifer Aniston i Kate Hudson w ogóle się nie starzeją i wyglądają pięknie jak zawsze, Timothy Olyphant prezentuje się niezwykle dostojnie w drogich, eleganckich ciuchach, Jason Sudeikis umiejętnie łączy powagę z szaleństwem, całe show kradną jednak Jack Whitehall i Margo Martindale, a jest jeszcze przecież Jon Lovitz! Celowo nie wspominam o Julii Roberts, której wątek wydaje się być najsłabszy w całym filmie, a aktorka sprawia wrażenie, jakby dorabiała sobie między jednym oscarowym hitem a drugim.
Nie oszukujmy się – Dzień Matki oscarową produkcją nie jest. Powstał ku pokrzepieniu serc, aby poprawić humor, szerzyć optymizm i wnieść trochę uśmiechu po ponurym, ciężkim dniu pracy. To świetny film na randkę, można go też obejrzeć z mamą w jej tytułowe święto. To prosta, ocierająca się o banał, umowna historyjka, z mało realistycznymi wydarzeniami, o których jednak ciągle marzymy, by chociaż raz nam się przytrafiły. A marzyć przecież warto, prawda?