Zdaję sobie sprawę, że wśród naszych czytelników znaczną część stanowią osoby urodzeni po przełomie tysiącleci, ale ufam, iż czym jest tytułowa gra, mają pojęcie. Wiadomo również, że kiedyś przychodzi taki czas, że zabawa ta koniec końców odchodzi w zapomnienie. Bohaterowie naszego filmu, co ciekawe opartego na prawdziwej historii, pokazują jednak, że nawet facetom z czterdziestką na koncie Berek nigdy się nie znudzi, wywyższając poziom jednej z najprostszych rozrywek do rangi sportu ekstremalnego. Przez jeden miesiąc w roku każdy z nich musi mieć się poważnie na baczności, bo żaden nie zna dnia ani godziny, kiedy będzie musiał ruszyć za pozostałymi, aby ich klepnąć. Stawka staje się jednak większa niż życie, kiedy okazuje się, że niekwestionowany od trzydziestu lat mistrz owej zabawy, Jerry postanawia w końcu dojrzeć i zrezygnować z zabawy z czystym kontem z racji zbliżającego się ślubu. Naszym bohaterom nie pozostaje zatem nic innego, jak sprzymierzyć się i dołożyć wszelkich starań, aby królowi gry spadła korona z głowy.
Przed seansem nie sądziłem, że to powiem, ale Berek ku mojemu zaskoczeniu jest naprawdę udaną komedią. Pomysł na film z miejsca wydaje się absurdalny i na dawkę takiego humoru powinniście się przygotować. Jeśli podobał Wam się wspomniany wcześniej WIeczór Gier, to i tutaj będziecie się bawić przednio. To, co bohaterowie tutaj wyczyniają, przechodzi momentami wszelkie pojęcie, a żarty sytuacyjne, jak i słowne wypadają dobrze i świeżo, mimo że oparte są na sprawdzonych schematach. Twórcy serwują nam zatem interesującą jazdę bez trzymanki, nierzadko nawiązując do innych hollywoodzkich produkcji, czy serwując momentami ciekawą mieszaninę gatunkową oraz zmiany tonacji. I to naprawdę działa.
Jednak pomysł na film to nie wszystko, gdyż również obsada filmu została tutaj dobrana perfekcyjnie. Wśród naszej czwórki berkowych przegrywów mamy ciekawy kalejdoskop postaci. Jest Ed Helms, który gra poczciwego Eda Helmsa w stylu chociażby z Kac Vegas, jest Jon Hamm, wcielający się w bogatego karierowicza, jest Jake Johnson – wiecznie zjarany bankrut oraz Hannibal Bures – neurotyczny filozof. Wspólnie tworzą całkiem zgrabną ekipę, w której czuć chemię między nimi. Naprzeciw nim staje Jeremy Renner, któremu w życiu powiodło się najlepiej. Jak się okazuje, grany przez niego Jerry nie bez powodu od lat nie został złapany przez kolegów, gdyż każdy ich misternie szykowany plan bez problemu jest wraz z nimi sprowadzany do parteru. Mistrz zabawy niczym ritchie’owski Sherlock Holmes zawsze jest przed nimi o krok do przodu, niekiedy przekraczając pewne granice i zamieniając niewinnego berka w pełną ostrej rywalizacji psychologiczną grę.
Zażalenia mogę mieć wyłącznie w kwestii postaci kobiecych, gdyż niestety zostały one potraktowane po macoszemu i mają do spełnienia tylko określoną rolę. Mamy przeszarżowaną Islę Fisher, której poważnie udzielił się duch rywalizacji i wozi naszych bohaterów z miejsca na miejsce. Mamy Anbabelle Wallis, dziennikarkę piszącą artykuł do Wall Street Journal na temat całego tego cyrku, której zadaniem jest bycie obserwatorem oraz zadawanie pytań o genezę zabawy. Mamy również Rashidę Jones, która od lat niczym femme fatale jest obiektem pożądania dwóch bohaterów, co jest wykorzystywane przez Jerry’ego do odwracania uwagi kolegów. Minusem może także być kilka kloacznych żartów, ale na szczęście nie jest ich dużo.
Całość niesie poza dobrą dawką humoru całkiem przystępny morał. Wiadomo, jak w życiu jest i kiedyś przychodzi czas, że podwórkowe dziecięce przyjaźnie mogą nie wytrzymać próby czasu, a kiedyś każdy pójdzie w swoją stronę i wtedy taki pretekst, jak tytułowy Berek może być bardzo pomocny w pielęgnowaniu męskiej przyjaźni na długie lata. I jak powiedział Benjamin Franklin Mark Twain i wielokrotnie zostało to podkreślone przez bohaterów, nie przestajemy się bawić, bo się starzejemy, lecz starzejemy się, bo przestajemy się bawić. Może warto zatem w swoim gronie raz na jakiś czas dać się wyszaleć wewnętrznemu dziecku?