Wszystko w Isabelle i mężczyźni jest inne, niż można było się spodziewać. Od intymnych ujęć z początku filmu, kiedy para pięćdziesięciolatków uprawia miłość, przez luźną formę narracyjną, po bohaterkę, którą tak do końca trudno zrozumieć. Denis w przewrotnej komedii romantycznej dokonuje wiwisekcji kobiecych pragnień i potrzeb. Zarówno tych dotyczących fizycznego spełnienia i potrzeby kochania i bycia kochanym.
Isabelle (Binoche) jest artystką po pięćdziesiątce mieszkającą z córką w Paryżu. Jest rozwiedziona i ciągle szuka odpowiedniego dla siebie mężczyzny. Za każdym razem, gdy poznaje kogoś nowego, jest blisko, ale tylko chwilowo. Bo po chwili czar pryska. Bankier, z którym spotyka się najpierw, wydaje się być zainteresowany tylko jej fizycznością, chce ją uprzedmiotowić i odgrywać sceny rodem z pornosów. Kobieta przystaje na bycie wyzywającą i perwersyjną, nosząc seksowne wysokie kozaki, ale tylko do czasu. Potem jest romans z aktorem, romantyczne wyznania z przyjacielem – kuratorem galerii, fizyczne zbliżenie z byłem mężem, a także ognista znajomość z milczącym nieznajomym w klubie nocnym, gdzie para bez wymienienia słowa zaczyna zmysłowo tańczyć.
Brak wyraźnej linii narracyjnej filmu może irytować i muszę przyznać, że dopiero drugi seans Isabelle i mężczyźni pozwolił mi odpowiednio wejść w klimat opowieści. Reżyserka nie przywiązuje wagi do ciągów przyczynowo-skutkowych. Całość sprawia wrażenie luźnych wspomnień, marzeń, a może nawet snu. Jak na francuskie kino przystało, wiele scen jest przegadanych, wypełnia je pozornie nieistotna paplanina, ale reżyserka robi to świadomie. Słowa definiują tu postacie, budują emocjonalne związki, są nieustannym przeciąganiem liny między partnerami. Z dialogów dowiadujemy się o słabostkach i pragnieniach bohaterów, o ich małostkach i związkach (wiele postaci ma romanse pozamałżeńskie). Denis puszcza do widza oko nie raz. Burżuazyjne dywagacje i pretensjonalność zostają wyśmiane w pewnym momencie przez główną bohaterkę, która nagle spogląda na siebie i swoich znajomych z zewnątrz, susząc im głowę. Za chwilę jej to przejdzie i wypije z nimi szampana.
Największym wyzwaniem dla widzów, obok luźnej formy, może być główna bohaterka, do której trudno jednoznacznie się odnieść. Jej brak zdecydowania, chimeryczność, wieczne niezadowolenie, poczucie niespełnienia, ale również niemalże szalona chęć do prawdziwej miłości, czynią ją niełatwą do polubienia. Binoche w tej roli jest wyśmienita, z naturalnością oddaje jakże niełatwą do uchwycenia postać.
Siłą filmu Claire Denis jest fakt, że wymyka się on schematom, a to odrobinę irytując, by po chwili rozbawić, a potem zachwycić jakąś sceną. Balansuje na granicy snu, wewnętrznego monologu i surowej rzeczywistości. Podobnie jak tytułowa postać, Isabelle i mężczyźni jest trudne do polubienia od pierwszego wejrzenia. Ale ma kilka asów w rękawie: doskonale skonstruowanych scen ze świetnie dobraną muzyką, ciętych dialogów i komicznych obserwacji, które na długo zostają w głowie. Doskonale pracuje kamera, oddająca stan bohaterów, tańcząca wokół nich, zbliżająca w kadrach do siebie, oddzielająca gdy trzeba wstawić postacie w osobne kadry. Prawdziwym jokerem w talii jest jednak ostatnia sekwencja, w której pojawia się Gerard Depardieu, doradca do spraw sercowych, który daje Isabelle złotą radę. Kobieta musi pozostać „otwarta” na kierowane w jej stronę uczucia. Po uśmiechu na jej twarzy widzimy, że to dla niej jedyne sensowne rozwiązanie.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Against Gravity