Cuphead to tytuł jedyny w swoim rodzaju. Graficznym stylem i muzyką przypomina kreskówki z lat 30-tych, z Myszką Mickey na czele. Rozgrywka? Banalnie prosta, biegniemy lub latamy, skaczemy i strzelamy. Cuphead i Mugman, dwaj bohaterowie, próbują odzyskać od diabła swoje dusze i naszym zadaniem jest pokonać czyhające na nas na każdym poziomie stwory.
Gra przygotowana jest z myślą o rozgrywce single-player lub lokalnym trybie kooperacji.
Cuphead jest po pierwsze prześliczny. Dbałość o detale zachwyca i sprawia, że naprawdę jesteśmy w stanie uwierzyć, że to produkcja sprzed 80 lat. Szumy na ekranie, ręcznie malowane akwarelowe tła, big-bandowa muzyka nagrywana przez prawdziwą orkiestrę.
Naszymi bohaterami (lub bohaterem, jeśli gracie w pojedynkę) są filiżanki, czerwona i niebieska, z rączkami, nogami i ustami. Umieją chodzić i skakać, strzelają, a kiedy trzeba, potrafią zmienić się w samoloty odpowiedniego koloru. Rozgrywka jest prawie liniowa. Gdy znajdziemy się na mapie, chodzimy od atrakcji do atrakcji, by dostać się na kolejne części wyspy, na której zaczynamy. Części poziomów nie musimy przejść (tych opartych na bieganiu), ale potworki trzeba pokonać wszystkie. Jeśli uda nam się zdobyć pieniądze, na mapie znajdziemy też sklepy, gdzie można je wydać na chociażby więcej życia. Bo żyć mamy na starcie trzy i kończą się zdecydowanie zbyt szybko.
Na planszach czychają na nas warzywa i różne stwory, bardziej lub mniej zmyślne. Będziemy walczyć z diabłem, oczywiście, ale znajdą się też konie z karuzeli czy guma balonowa, a jeden z ptaków przypomni wam Woody’ego Woodpeckera.
Zasady są proste, musimy umykać wszystkim przedmiotom, które rzuca w nas… ktokolwiek na mapie. Czasem musimy skoczyć, czasem kucnąć, czasem wykonać sekwencję ruchów, a czasem utkniemy tak, że nie pozostanie nam nic innego, jak patrzeć na umykające życie. Każdy przeciwnik jest inny, a przynajmniej takie sprawia wrażenie, przez co gra nie jest monotonna, mimo, że naciskamy zaledwie kilka przycisków, przechodząc jedną planszę po kilkanaście razy. Część będzie poruszać się sekwencyjnie, więc za każdym kolejnym razem będziemy wiedzieć więcej, część będzie po prostu podążać za nami, a czasem ruchy będą przypadkowe. Nie jest łatwo! Do wyboru są dwa poziomy trudności: zwykły i trudny. Oczywiście już ten niższy jest wymagający, a ten trudniejszy pozwala na odblokowywanie specjalnych umiejętności lub innych rodzajów ataku. Trzeba się jednak liczyć z tym, że nie tylko stwory mogą być trudniejsze, ale też może być ich więcej.
Jak już wiecie, nasze filiżanki strzelają, jednak to nie wszystko. Zbierają one również wskaźniki w postaci kart, które symbolizują możliwość użycia specjalnego ataku. Taki atak oczywiście jest znacznie bardziej potężny. Jeśli uzbieracie pięć kart, wtedy możecie włączyć specjalną umiejętność, którą może być albo kolejny atak, albo np. chwilowa nieśmiertelność. Karty nabijają się wraz ze strzelaniem do mniejszych i większych potworów.
Niskie PEGI (3) sprawia, że w grę możecie zagrać z dziećmi, lub wręcz dać ją dzieciom. Brutalność nie jest tam większa, niż w starych bajkach z Kaczorem Donaldem, serio. Jedyny problem to fakt, że Cuphead frustruje i każdy poziom trzeba naprawdę przechodzić dziesiątki razy, więc trzeba mieć cierpliwość. Może jednak właśnie te małe rączki będą miały większy talent?
Rozgrywka w parze jest tą, na którą przygotowywali się twórcy od początku, więc sięgając po tytuł, postarajcie się mieć kogoś na siedzeniu obok. Czekać Was będą wtedy trochę trudniejsze potwory, ale nawet, gdy pozbędziecie się ostatniego życia, Wasz partner będzie mógł spróbować Was uratować. Jeśli jesteście zręczni, możecie się ratować nawet po kilkanaście razy, co na starcie wyjaśni samouczek.
Grę kupicie na stronie Kinguin.net