101 Dalmatyńczyków to z pewnością film, z którym większość z nas spotkała się w dzieciństwie. Do dziś wspominam czasy, gdy „na dobranoc” oglądałam bajki, przede wszystkim Disneya na VHSach. A to było dużo lepsze doświadczenie od dzisiejszego DVD czy BluRayów. Serio. Bajek była nieskończona ilość, a wśród nich szczególne miejsce w moim sercu zajmowały historie Dalmaczynów i jak na każdą fankę księżniczek przystało — życie Arielki. Te standardowe znał każdy, czy to ci starsi, czy młodsi, a sądzę, że właśnie na tej wychowały się miliony. Miliony, bo disneyowska produkcja może pochwalić się sporym stażem, ponad 55-letnim.
Przenieśmy się szybciutko do współczesnego Londynu, gdzie na ulicach rządzi charyzmatyczny dalmatyńczyk (tej rasy psem nazwać nie możemy) Pongo, spędzając dnie na poszukiwaniu drugiej połówki dla siebie i swojego pana. Gdy wszystko przebiegnie pomyślnie, i pan i jego dzielny druh znajdą kobiety swojego życia, rozpoczynając tym samym nowy rozdział i właściwą akcję produkcji. Główny bohater wraz z dalmatyńczykową żoną oczekuje upragnionego potomstwa, a na „adopcję” nowonarodzonych szkrabów czyha okropn Cruella DeMon. Niby adopcja to nic złego, ale niecny plan Cruelli zakłada uszycie futra ze skór małych psiaków. Gdy zakup maleństw okazuje się niemożliwy, kobieta decyduje się na kradzież. Czy Pongo okaże się dobrym ojcem i przeszkodzi złowrogiej Cruelli w realizacji marzenia?
Wielokrotnie prowadziłam długie dywagacje na temat sposobu tworzenia animacji przez Disneya – mam oczywiście na myśli „stare” bajki, które są przepiękne. Wszystkie postacie i elementy świata przedstawionego są zakreślone grubą czarną obwiednią. Dokładnie narysowane z dbałością o szczegóły, przekazując najmłodszym obraz prosty w odbiorze i zachwycający już od paru dekad. Co więcej, znalazłam gdzieś informację, że to była pierwsza bajka wykonana metodą szkicową animacji, tym bardziej jestem pod wielkim wrażeniem poziomu, jakim wykazali się twórcy, rysując konkretne sceny. W 1961 to z pewnością nie było takie łatwe jak teraz, bo nad stworzeniem ogromnej ilości, nawet nie będę strzelać jakiej, obrazków z życia dalmatyńczyków musiał pracować wielki zespół, o niesamowitych zdolnościach rysunkowych. Zachowanie kształtów postaci nigdy nie było proste, chyba że spotkamy się z animacją komputerową.
Historia została skonstruowana w ciekawy sposób. Pamiętam, że jak byłam mała, to nie raz przechodziły mi ciarki po plecach, gdy Cruella pojawiała się na ekranie, chcąc złapać dalmatyńczyki. Jest dobrą zabawą dla najmłodszych, chociaż nie wiem, czy w dobie animacji komputerowych, bajek 3D dzieci będą w stanie zachwycić się starą animacją. Zakładam, że ich podejście będzie bardzo podobne do mojego, gdy rodzice chcieli pokazać mi bajki ich dzieciństwa. Wtedy wydawały się niekształtne i w pełni amatorskie, a dziś zaczynam je doceniać. Czy dzisiejsze pokolenia docenią, albo czy w ogóle poznają przygody Ponga i jego wybranki Cziki — zobaczymy. Dawno nie widziałam w ofercie telewizyjnej tej disneyowskiej produkcji — czyżby słuch o niej zaginął? Nie ma co się martwić — wypłynie za parę lat i odzyska drugą nowość.
Jak przystało na moją recenzję bajki animowanej, powinnam zakończyć sloganem: „Czemu dzisiaj nie robią takich bajek?!”. Ta maksyma już wybrzmiała, a teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do obejrzenia jednej z lepszych animacji Disneya — fani ostatniego hitu Wesa Andersona macie starszego konkurenta! Bójcie się!
Recenzją niestety nie można tego nazwać…