Wanda z Tośkiem mają już całkiem niezły staż wspólnego życia. Gdyby wskazać to procentowo, w życiu niespełna trzydziestolatków relacja ta zajmuje już kilkadziesiąt procent. Witamy się z nimi wtedy, gdy oni sami chcą na zawsze się pożegnać i skończyć ten związek. Wiemy, iż tego typu rozstania mogą się wiązać z szokiem nie tylko byłej pary, ale też wszystkich ich znajomych i rodziny. Do związku, ale także do jego postronnej obserwacji wkrada się rutyna, którą trudno jednoznacznie zbyć. Szczególnie że sakramentalne i tytułowe Kiedy ślub? padło zapewne wielokrotnie.
W pierwszej części dostajemy opowieść w dużej mierze właśnie o tym. O granicy, między troską o znajomych czy rodzinę a niezdrową presją. Płynie ona od razu z tytułowego pytania, ale też gdy u najlepszej przyjaciółki dochodzi impreza na zejście się. Tą przyjaciółką jest Gosia, najbardziej szalona przedstawicielka całej ekipy, która poza zamykaniem się w skrócie BFF dla Wandy, sama bierze ślub ze szwedzkim narzeczonym, którego poznała kilka tygodni wcześniej. Wanda będzie tutaj świadkową, a przy okazji zorganizuje panieński. Na szczęście to odsunie trochę jej własne problemy. A pikanterii sprawie dodaje fakt, że oboje z Tośkiem znajdują nowe zajęcia, które mogą pozwolić im rozwinąć zawodowe skrzydła.
Mam mieszane uczucia, pisząc o scenariuszu, ma on bowiem sporo niedociągnięć, jak i dyskusyjny tok prowadzenia historii. Przede wszystkim, ma sporo rozpoczętych, jednak niezbyt wybrzmiałych wątków. W życiu naszych bohaterów dzieją się ważne obyczajowo rzeczy, trudno jednak jest podczas ośmiu odcinków wszystkich spiąć ramami, które pozwolą znaleźć metę dla każdej z historii. A jeśli ta meta jest, to występują niedociągnięcia w trakcie biegu. Najlepszym przykładem jest wspomniana wcześniej Gosia, która pełni bardzo ważną funkcję w tej historii, a jednak w jej środku zostaje dość mocno zepchnięta na dalszy plan. Bohaterowie mają w świadomości najważniejsze wydarzenie w jej życiu i wisi ono nad nimi, jednak cały czas ustępuje pozostałym wątkom.
Samym dobrem jest natomiast vibe i dynamika pomiędzy postaciami. To zdecydowanie największy atut tego serialu i coś, co sprawia, że produkcja w sumie łapie się pod to, o czym pisałem we wstępie. Jest to w końcu obyczajówka, w której milenialsi się odnajdą. Maria Dębska, Eryk Kulm Jr., Kamil Szeptycki, Masza Wągrocka i reszta stworzyli na ekranie maksymalnie wiarygodną paczkę znajomych. Są znakomici we właściwie wszystkich relacjach między sobą, ich dialogi to bardzo wysoki poziom nadawania na tych samych falach, a wszystkie żarty wychodzą naturalnie i wynikają ze wspomnianych czynników. Co ważne, lepiej jest z nimi wraz z biegiem czasu, jakbyśmy wraz z coraz większym zagłębianiem się w tę historię zżywali się z towarzystwem. Najważniejszy rolę pełni ostatni odcinek, w którym jest tej energii najwięcej. Chciałbym być na imprezie kończącej zdjęcia do tej produkcji. Albo przynajmniej pójść z ekipą na piwo.
Każdy ma też swoje więzy rodzinne. Relacje z rodzicami występują, jest ich jednak trochę za mało i pełnią rolę raczej epizodyczne, w wielu przypadkach z wartością jedynie komediową. Szkoda, bo mogłyby stanowić urozmaicenie tej historii, a także być jednym z głosów odniesienia do tytułowego pytania. Są jednak zbyt słabe, aby dobrze dopełniać charakterystyki głównych bohaterów. Podobnie jest z wątkiem pracy, również potraktowanym nieco po macoszemu. Jasne, każda z postaci czymś się w swoim życiu trudni, jednak poza bohaterką Marii Dębskiej, która notabene trochę w swojej korporacji nawala, o stronie zawodowej również wiemy zbyt mało.
Kiedy ślub? stoi więc w zgodzie z tym, co prawdopodobnie było celem i genezą serialu. Żeby w końcu mieć na polskim rynku obyczajówkę, która będzie bliżej naszego pokolenia i da dobre lustro do spojrzenia na własne problemy i rozterki. Okazuje się, że uzyskanie tego typu efektu na ekranie wymaga prostych środków. Wystarczy pokazać nam ludzi z krwi i kości i dać im swobodnie rozmawiać. Bo dialog to to, co jest w takim przypadku, czy na ekranie czy w życiu najważniejsze. A tego polskie komedie romantyczne, poza nielicznymi wyjątkami, nie nauczyły się od wielu dekad.