Tematyka, którą się zajmujesz, jest dość specyficzna. Skąd tego typu zainteresowania?
Donal MacIntyre: Cóż, jestem taki jak wszyscy. Gdy ludzie się mnie pytają, skąd we mnie te pokręcone pasje, odpowiadam zazwyczaj: „Ja? Widziałeś, co teraz puszczają w telewizji? Widziałeś Netflix?” (śmiech) – zdecydowanie nie jestem więc sam. Myślę jednak, że posiadam dziennikarskie zdolności, które nabywałem będąc jeszcze dziennikarzem sportowym. Szybko jednak poza pasją do sportu odkryłem, że pociąga mnie dziennikarstwo śledcze. Zacząłem badać w ten sposób takie problemy, jak doping czy okrucieństwo wobec zwierząt w wyścigach konnych.
Choć sport był dla mnie swojego rodzaju ucieczką, w dalszym ciągu trzymałem się śledczego dziennikarstwa. Dużo czasu spędzałem na przykład pracując pod przykrywką wśród kiboli, jeszcze w innych miejscach żyłem między innymi wśród plemion etc. Słowem, pasjonuje mnie głębsza eksploracja ludzkiej kultury, ich motywacji. Ostatnie 11 lat spędziłem kręcąc z CBS Reality programy o bardzo różnej specyfice. Niektóre skupiają się na nierozwiązanych sprawach, inne rozkładają na czynniki pierwsze przestępstwa, które były rozwiązane, ale dostarczyły poważnych problemów w trakcie ich rozwiązywania. W serii Koronny dowód przede wszystkim podkreślamy niebagatelną rolę śledczych znajdujących się na pierwszej linii frontu.
A w jaki sposób dobieraliście tematykę do dziesięciu odcinków Koronnego dowodu?
Bardzo dobre pytanie. Na ogół drogą eliminacji dobieramy je według jakiegoś określonego klucza – w tym przypadku jest to wspomniane uczczenie roli śledczych – co zazwyczaj daje nam jakieś 20 spraw. Z nich z kolei wyodrębniamy te, które nam najbardziej pasują. Czasem przez wzgląd na ciekawe postacie, czasem na tematykę, którą będziemy odpowiadać widowni. Nieraz pojawia się dobra historia, ale jak sam z pewnością świetnie wiesz, nie zawsze dostajemy dostęp do wszystkich ciekawych materiałów. W grę zatem wchodzi wiele różnych czynników.
Czy podczas badania spraw morderstw są jakieś uniwersalne kroki, które się powtarzają?
Owszem istnieje pewien sposób myślenia. Dawniej – mówię o latach 70., 80. i wczesnych 90., zanim szeroko pojęta współczesna kryminologia była dostępna – oficerowie polegali na przeczuciu. I pojawiało się wtedy wiele spraw, które w pewnym stopniu rozwiązywały się same. Wiadomo było, że zrobił to mąż, partner w interesach, kochankowie itd. – decyzja była wtedy na ogół szybko podejmowana, sprawa zamknięta. Dziś tego typu śledztwa prowadzone są w inny sposób i nie mogą być oparte na przeczuciach – ważne jest odpowiednie uzasadnienie. Nie deprecjonuję tutaj w żadnym razie owego instynktu – jest to przecież najczęściej po prostu zbiór wszelkich uprzednich doświadczeń śledczego, pozwalający na rozpoznanie pewnych schematów. To nadal kluczowe narzędzie, ale nie zapewnia wyroku. Osoby, które pojawiają się na miejscu zbrodni jako pierwsze i przy pomocy współczesnej technologii badają przyczyny zajścia, pełnią teraz niepoślednią rolę. Ich zła ocena sytuacji może bowiem położyć całe śledztwo. Z drugiej strony, dobrze wykorzystane dowody DNA i inne zdobycze naukowe stają się ważnym atutem każdego śledczego, służąc potem na sali sądowej i przyczyniając do skazania właściwej osoby.
Wracając jeszcze do Twoich poprzednich doświadczeń, chciałem poruszyć lata pod przykrywką, czy w strefach wojennych. Jakie było dla Ciebie najstraszniejsze pierwsze doświadczenie?
Ciekawą sprawą jest to, że dziennikarze w specyficzny sposób „cenią” u siebie nawzajem otrzymywanie gróźb śmierci – oznacza to w końcu skuteczne zaangażowanie się w sprawę. Na początku dostanie czegoś takiego przeraża, ale przy kolejnych razach – już znacznie mniej (śmiech). Dziennikarze rzadko kiedy giną. Istnieje u nas coś takiego, jak „Osman warning”. Gdy policja dowiaduje się o takich sprawach, wtedy informuje osobę będącą pod przykrywką, że nie wiedzą, skąd pochodzi zagrożenie, ale nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa. Pierwszą groźbę otrzymałem samodzielnie szpiegując gang narkotykowy w Nottingham. Miałem wtedy znikome wsparcie, zagrożenie było ogromne – co ostatecznie przyniosło spory sukces. W pewnym momencie brat jednego z podejrzanych wziął mnie na stronę, sugerując, że działam jako wtyka. Ze względu na swoje irlandzkie korzenie byłem w stanie się jakoś wyłgać. W tamtym momencie byłem strasznie przerażony. Innym razem, badając pewną grupę kupowałem semtex w Kosowie w trakcie tamtejszej wojny, zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem zupełnie sam i jeden fałszywy ruch może oznaczać śmierć. Zawsze pojawia się w takich okolicznościach moment zagrożenia, gdy stąpasz po cienkim lodzie licząc, że w odpowiedniej chwili odpali się twoje doświadczenie i umiejętności. W moim przypadku to się udało, dzięki temu możemy teraz rozmawiać.
W jednym z odcinków Koronnego dowodu opowiadacie o sprawie Rozpruwacza z Camden – Anthony’ego Hardy’ego. Opowiedz proszę trochę więcej o niej.
W tym odcinku pokazujemy w dużej mierze, jak ważne są osoby, które analizują miejsce zbrodni jako pierwsze i ich badania. Dajemy do zrozumienia, że obecnie bez ich wkładu prawomocny wyrok nie mógłby zostać wykonany. Warto to porównać ze śledztwami sprzed kilku dekad, gdy opinia publiczna musiała polegać znacznie bardziej na czynniku ludzkim. Dzisiejsza zaawansowana technologia wymusza wręcz prawidłowe posługiwanie się owymi narzędziami.
Dziękuję za rozmowę.
Serię Koronny dowód można oglądać od poniedziałku do piątku o 21:00 na CBS Reality.