Metropolia, feminizm i renesans nowej fali – recenzja filmu Paryż i dziewczyna

Kiedy zauważyłem, że w jednej ze scen wypowiedź głównej bohaterki została rozdzielona za pomocą klasycznego, montażowego jump cutu, nie miałem już żadnych wątpliwości – obecność ducha francuskiej nowej fali jest w tym filmie nadzwyczaj silna. Co więcej, okazało się, iż nie sprowadza się ona wyłącznie do zapożyczeń formalnych, rzutujących na strukturę oraz specyficzną metodę narracji podjętej przez reżyserkę. Wykorzystując charakterystyczną dla nowofalowych protoplastów konwencję antykonwencji, Paryż i dziewczyna próbuje polemizować z odnowicielską dydaktyką Godarda i spółki z początku lat 60. Skoro postulowana przezeń „nowa przyszłość” stała się teraźniejszością, a rewolucja obyczajowa zdążyła zebrać żniwa co najmniej dwóch pokoleń, zasadne zdaje się bowiem pytanie o skuteczność zmian, jakie dokonały się w nowoczesnym społeczeństwie. Czy udało się je zmodernizować? Czy człowiek doczekał się swoistej odnowy? Jaką rolę w tym procesie pełni kobieta? Przepełniony ideami feministycznego humanizmu wywód Léonor Sérraille, odpowiedzi szuka wśród najbanalniejszych czynności dnia codziennego, a wnioski, jakie wysnuwa, nawet największych życiowych optymistów mogą przyprawić o dekadenckie koszmary.

Fot. kadr z filmu Paryż i dziewczyna

Fot. kadr z filmu Paryż i dziewczyna

Efekt ten osiąga za pośrednictwem opowieści o pewnej zwyczajnej dziewczynie (Laetitia Dosch), która postanawia zerwać z dotychczasowym, uległym względem wielu instytucji (m.in. rodziny i małżeństwa) stylem życia, a następnie dostosować go do własnych potrzeb oraz pragnień. Szybko okazuje się jednak, że bycie prawdziwie „wolną” nie przychodzi naszej bohaterce z łatwością, a jej dążenie do osiągnięcia pełnej niezależności przypomina mityczny bezsens wysiłku Syzyfa. Czy zawiodło ją rozumienie owej „wolności”? A może to społeczeństwo uległo pod naporem własnej konwencjonalizacji? Twórczyni ewidentnie opowiada się za tą drugą opcją, czyniąc wszystko, aby uzmysłowić odbiorcy, że nowofalowa przyszłość, zakładająca istnienie społeczeństwa całkowicie wyzwolonego, nie ziściła się – przyszłość nie wyewoluowała w teraźniejszość, nie przyjęła formy empirycznego doświadczenia, lecz stała się czymś w rodzaju postprzyszłości. Problemy obyczajowości, jakie trapiły pokolenie lat 60., wcale nie zostały rozwiązane, a ich przewlekłość pozostawiła na tyle wyraźny ślad w kodzie genetycznym człowieka, iż wszelka próba ich przezwyciężenia jest już całkowicie niemożliwa. Człowiek utknął w martwym punkcie, rozdarty między niemożnością zmiany, a tej zmiany pragnieniem. I tak jak bohaterka w finałowej scenie, patrzy on z nostalgią zza zamkniętego okna na wszystko to, co bezpowrotnie utracił z powodu własnej apatii.

W tym kontekście niezwykle znamienne zdaje się osadzenie akcji w Paryżu – mieście, uosabiającym nowofalowy postęp. W Paryżu i dziewczynie jednak ów postęp zastępuje stagnacja, a wielkie marzenia zawiedzione nadzieje. Bohaterka porusza się po tych samych ulicach, co niegdyś Jean-Paul Belmondo w Do utraty tchu, lecz zamiast iście rewolucyjnego nastroju towarzyszy nam festiwal nędzy i drastycznych prób zawiązywania końca z końcem. Wolność przestała być zatem wartością dodatnią, gdyż nie jest ona w stanie zapewnić już człowiekowi egzystencjalnej satysfakcji. I choć przez większość filmu obserwujemy naszą Paulę w rewelacyjnej kondycji, co mogłoby sugerować, iż wolność nadal posiada ten ponadempiryczny urok, to w ostateczności rezygnuje ona z niezależności na rzecz bezpieczeństwa. Sérraille utrwala więc postawę rezygnacji i pokornego konformizmu, które w tak znaczący sposób naznaczyły naszą postindustrialną rzeczywistość.

Fot. kadr z filmu Paryż i dziewczyna

Fot. kadr z filmu Paryż i dziewczyna

Polemika z nowofalową retoryką nie przybiera jednak wyłącznie formy merytorycznej dyskusji. Jak już wspomniałem, Paryż i dziewczyna posługuje się charakterystyczną dla tego nurtu metodyką montażową, narracyjną oraz kompozycyjną, wobec czego jump cut jawi się tylko jako wierzchołek góry nawiązań. Wszelkie wybiegi kinofilskie (umieszczanie w przestrzeni plakatów, fragmentów filmów klasycznych), literackie (głównie na płaszczyźnie cytatu; jak sama bohaterka zaznacza, „łatwiej jest zapamiętać cytat, niż nazwisko samego autora”), łączą się tu z ogólną frywolnością narracji, towarzyszącej bohaterce w każdej możliwej chwili i niebaczącej na zasady logicznej konieczności oraz ciągłości. Reżyserka posługuje się tu również dialektyczną grą barw, która uzewnętrznia i estetyzuje naturę postaci, określaną przez kanon wyzwolonego piękna – uważni widzowie bez problemu dostrzegą w poszczególnych ujęciach inspirację filmami Godarda, z których najczęstszą reprezentacją może pochwalić się chyba Męski – żeński: 15 scen z życia. Na pochwałę zasługuje również wcale niezgorsze opanowanie przez Sérraille języka filmu, a zamykanie lub otwieranie okien i drzwi, nigdy nie oznacza tu wyłącznie faktu dokonania pewnej czynności.

Mój pamflet pochwalny na cześć Paryża i dziewczyny nie powinien jednak przysłaniać obiektywnie istniejących i rzutujących na oblicze całości wad. Przede wszystkim martwi daleko posunięty mieszczański charakter wywodu, który w połączeniu z antymieszczańskim rodowodem nowofalowym, prowadzi do pojawienia się odczucia dysonansu. W pewnych momentach opowieść nie opuszcza bezpiecznej i wygodnej strefy pospolitego wyobrażenia, mimo że kilkukrotnie czyni anonsy do znaczącego wykroczenia poza oczekiwania burżuazyjnego umysłu. Chodzi tu głównie o sceny, w których kobiecość głównej bohaterki zostaje poddana kontestacji i neguje powszechne skojarzenia, lecz zamiast przeciągnąć strunę i doprowadzić do swoistego przewartościowania tekstu, reżyserka zatrzymuje się w połowie drogi, pozostawiając widza z niezaspokojoną, perwersyjną ciekawością. Szkopuł jednak w tym, że ów teasing z pewnością nie był jej zamiarem.

Fot. kadr z filmu Paryż i dziewczyna

Fot. kadr z filmu Paryż i dziewczyna

Paryż i dziewczyna jawi się więc jako naprawdę ciekawy eksperyment formalny, który korzystając z typowo nowofalowej stylistyki, potrafił „pójść na swoje” i zachować niezbędną oryginalność. Szkoda tylko, że zamiast bojowego, stricte feministycznego nastroju, reżyserka zaprezentowała marazm i postępującą dekadencję, legitymizując tym samym bezpłciowość czasów nam współczesnych. W zestawieniu z nowofalowym anturażem wygląda to rzecz jasna intrygująco, lecz jednocześnie pozbawia całości naturalnego uroku. Tak czy owak, w swoim debiucie Léonor Sérraille spisała się na medal.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Redaktor

Najbardziej tajemniczy członek redakcji. Nikt nie wie, w jaki sposób dorwał status redaktora współprowadzącego dział publicystyki i prawej ręki rednacza. Ciągle poszukuje granic formy. Święta czwórca: Dziga Wiertow, Fritz Lang, Luis Bunuel i Stanley Kubrick.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?