Klimatem Plot Holes najbliżej do innej serii Seana Murphy’ego, którą tworzył wspólnie z Markiem Millarem – mowa tu o również wydanych przez NSC Chrononautach. Mamy tu zatem do czynienia z dość lekkim koncepcyjnie science-fiction, podszytym wątkami obyczajowymi, miejscami nawet przejmującymi, ale nic specjalnie dramatycznego. Czuć, że jest to osobista i ważna dla autora opowieść, a w jednym z bohaterów jest sporo z samego scenarzysty. Mowa tu o Cliffie, twórcy komiksów, bo jakże by inaczej.
Tytułowa Plot Holes to drużyna składająca się… z bohaterów literackich. W skład grupy wchodzi dziarska starsza pani o ksywce Ed, wyjęty rodem z mangi pilot i mechanik Johnny, uzbrojona w miecz wampirzyca Rasoir, ośmioletni Kevin wyrwany wprost z komiksowych pasków, zachowujący się bardziej jak Szop Rocket niż chłopiec w swoim wieku, homoseksualny zmiennokształtny tygrys Roar i Surge, przypominający trochę Electro na sterydach. Każda postać z innej parafii i takie właśnie było założenie.
Czy zajmuje się owy niecodzienny team? Mianowicie „naprawiają” oni książki, te napisane, te niewydane. Usuwają błędy. Eliminują niepotrzebne wątki. Łatają fabularne dziury. Edytują. Ocalają fabuły przed katastrofą, porażką, złymi recenzjami. To prawie superbohaterowie, ale w nieco bardziej metafizycznym ujęciu. Podróżujący po kolejnych stronach, unikający niebezpieczeństw, ale też mogący sami je wywołać. I wiecie co? Na papierze brzmi to naprawdę fantastycznie.
Teraz praktyka. Murphy nie wychodzi w fabule poza poziom prostego szkicu. Historia nie jest nawet porządnie nakreślona, po prostu w pewnym momencie się zaczyna i pędzi do przodu w niedookreślonym kierunku, składając się jakby ze zlepka scen, a nie przemyślanego scenariusza. Tak jakby artysta po prostu się bawił swoim niewątpliwym przecież talentem. Jakby stwarzał sobie możliwości do ukazania epickich scen – jak chociażby szybka podróż przez różne „tematyki” książek. Jakby po prostu tworzył coś sam dla siebie, a nie dla czytelnika.
I to jest właśnie największa wada Plot Holes. To opowieść o niczym, nie mająca większego celu i sensu. Ładnie wyglądająca (szczególnie jeśli lubi się brudną, rozedrganą kreskę Murphy’ego), uzupełniona kolorami naprawdę utalentowanych branżowych specjalistów (Matt Hollingsworth i Dave Stewart), ale w gruncie rzeczy to dopiero zaczyn większej historii, który kończy się zanim się na dobre zacznie. To mógłby być pierwszy tom rozpisanej na 100 zeszytów serii, a nie do końca sprawdza się jako samodzielna opowieść. Wyszła jednak sztuka dla sztuki, jak to zazwyczaj ma miejsce, kiedy twórca tworzy bardziej dla siebie niż dla odbiorcy. Ale i takie dzieła mają miejsce na rynku.
Życzyłbym sobie, żeby Plot Holes zostało opowiedziane w innej formie, bo i w pomyśle tkwi potencjał i bohaterowie zapowiadali się dobrze, chociaż nie dostali odpowiednio dużo miejsca, by się pokazać. Bronią się sceny akcji, miejscami widowiskowe i świetnie kadrowane, ale to trochę za mało by z czystym sercem polecić lekturę. Zamiast tego wolałbym ekspozycję świata, wyjaśnienie zasad nim rządzących, pogłębienie psychologii postaci. To mógł być wielki komiks. A tak niestety zapomnę go równie szybko, co go przeczytałem. Żeby jednak nie kończyć pesymistycznie: myślę, że warto przeczytać ten komiks jako przykład świetnego komiksu z kiepską egzekutywą. Jakość wydania osładza nam trochę niedociągnięcia, a album wieńczy spora porcja dodatków, co też jest godne wspomnienia.
Tytuł oryginalny: Plot Holes
Scenariusz: Sean Murphy
Rysunki: Sean Murphy
Tłumaczenie: Maciej Muszalski
Wydawca: Non Stop Comics 2023
Liczba stron: 156
Ocena: 60/100