Każdy z każdym to spoglądając chronologicznie 22 tom „Epiców”, zbierający zeszyty wydane w latach 1991-1992, należące do wszystkich serii związanych z Pajęczakiem: Amazing Spider-Man (seria główna), Spectacular Spider-Man, Web of Spider-Man, ale także nowelę graficzną Spider-Man: Sam strach (nie mylić z o wiele późniejszym marvelowym eventem Fear Itself). Album otwierają trzy przeplatające się ze sobą Annuale głównych serii, co było sprytnych zabiegiem – aby poznać pełne opowieści napisane w większości przez Davida Micheliniego, trzeba było kupić wszystkie trzy. Tutaj dostajemy je w komplecie, wraz z uzupełniającymi historiami.
A co w nich? Istny miszmasz – jak to zwykle bywa w Annualach. Mamy tu niespodziewane team-upy i bardzo dużo nawalanki. Kingpin walczy ramię w ramię z Ultronem (!), a Spider-Man łączy siły z Iron Manem i Black Pantherem. Mało? W innych fragmentach tych zeszytów znajdziecie m.in. Silver Sable, Prowlera, Sandmana, Wild Pack, Chance’a i wiele innych postaci, a całości dopełnią krótkie historyjki wspominające m.in. genezy Spider-Mana, Venoma, Green Goblina czy Hobgoblina. Na deser poznamy opowieść z czasów, kiedy Peter Parker był jeszcze dzieckiem, ale już uczył się odpowiedzialności (z różnym skutkiem), a wszystko to rysowane kreską Freda Hembecka, bardzo popularnego rysownika o charakterystycznym stylu, którego nie sposób pomylić z nikim innym.
Minusy Amazing Spider-Man Epic Collection – Każdy z każdym? Historie zawarte w Annualach zazwyczaj nie są wybitne i służą raczej złapaniu oddechu pomiędzy wydarzeniami głównych serii. Nagromadzenie postaci i wątków, wymieszanie i rozbicie na trzy różne zeszyty nie wyszło na dobre żadnej z historii, a całość zajmuje tu ok. 1/3 tomu. Mocno więc liczyłem na to, że kolejne odcinki serii głównej pisane przez Michieliniego nadrobią słabsze momenty, szczególnie będąc rozbestwionym po serii świetnych zeszytów z poprzedniego tomu. Pomyliłem się, ale tylko połowicznie, ponieważ to nie scenarzysta okazał się gwiazdą wieczoru – ponownie show skradł rysownik.
Fantastycznego Erika Larsena zastąpił nowy etatowy twórca i kiedy wydawało się, że Pająka nie da się już rysować lepiej, pojawił się Mark Bagley – zwycięzca marvelowskiego konkursu, człowiek, który rysował od dzieciństwa. Jeśli śledzicie moje recenzje przygód Spider-Mana, z pewnością wiecie, że należy on do czołówki moich ukochanych artystów. Uwielbiam sposób, w jaki rysuje pająka – zwinnego, ale jednocześnie silnego i muskularnego, poruszającego się niezwykle dynamicznie, ujętego w kultowych pozach, które pamiętam jeszcze z pierwszej lektury pajęczych komiksów w latach 90.. W Amazing Spider-Man Epic Collection – Każdy z każdym przypadła mu jednak w udziale seria odcinków, która cierpi na to samo, co wspomniane wyżej Annuale.
Chodzi przede wszystkim o przeładowanie postaciami, bo sam Spider-Man nie tyle schodzi na drugi plan, co wręcz tonie w zalewie innych naparzających się ze sobą bez ładu i składu bohaterów. I to niestety bohaterów, o których w większości po latach nie pamięta pies z kulawą nogą. Tak oto Midnight, Thunderball i Lynn Church tłuką się z Darkhawkiem, Night Trasherem, ale i Moon Knightem, Punisherem oraz Novą. Nawet gościnny występ Franka Castle’a i Marca Spectora nie sprawił jednak, że ta opowieść porywała podczas lektury. Ale zrobiły to rysunki Marka Bagleya. Jeszcze nie do końca perfekcyjne, z często pominiętymi tłami i pogubionymi detalami, ale już skrywające wielką moc ołówka, która będzie rozwijać się z zeszytu na zeszyt, prowadząc do wydarzeń znanych nam z Maximum Carnage i The Clone Saga. Mamy bowiem do czynienia z artystą, który nawet z przeciętnej lub kiepskiej historii jest w stanie wyciągnąć bardzo dużo. Wyglądało wręcz, jakby te scenariusze powstały tylko po to, by umożliwić takiemu artyście jak Bagley rozwinięcie skrzydeł i pokazanie akcji, akcji i jeszcze raz akcji.
Zdecydowana większość Amazing Spider-Man Epic Collection – Każdy z każdym to superbohaterska nawalanka i to w takiej dawce, że współczesne marvelowskie eventy mogą wydawać się czytelne i poukładane. Bohaterów jest dużo, w wielu miejscach nawet za dużo, a fabuły z kolei niewiele. Może właśnie dlatego zawartość wieńczącej tom historii Sam strach jawi się jako spokojniejsza, pełniejsza i bardziej klasyczna wizja pajęczych przygód, z udziałem Silver Sable, Barona Zemo i… Adolfa Hitlera. Nic dziwnego, skoro za scenariusz odpowiadają Gerry Conway i Stan Lee.
Każdy z każdym to niestety jeden ze słabszych przystanków Amazing Spider-Man Epic Collection, ale kompleciści przecież i tak go nie pominą, prawda? Z punktu widzenia historycznego to jednak ważny tom, szczególnie dla ogromnych miłośników twórczości Marka Bagleya, który wiele lat później w serii Ultimate Spider-Man, wraz z Brianem Michaelem Bendisem na nowo opowie historię Petera Parkera, unowocześnionego pod nowe pokolenie. Egmont nie zamieścił tu zapowiedzi kolejnego tomu, ale materiały na kolejne tomy są i tylko czekają. A ja chciałbym mieć wehikuł czasu, który przeniesie mnie do momentu ponownej publikacji pewnej opowieści o Carnage’u, który już na łamach tego tomu przemyka gdzieś w tle i stopniowo będzie stanowił coraz większe zagrożenie.
Tytuł oryginalny: The Amazing Spider-Man Epic Collection: Round Robin
Scenariusz: David Michelinie, Gerry Conway, Al Milgrom, Terry Kavanagh, Fred Hembeck, Tony Isabella, Peter Sanderson, Stan Lee
Rysunki: Guang Yap, Alan Kupperberg, Bud Larosa, Sam De La Rosa, Marie Severin, Mark Bagley, Chris Marrinan, Ross Andru, Sal Buscema, Paris Cullins, Steve Ditko, Ron Wilson, Fred Hembeck, Don Hudson
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 492
Ocena: 70/100