Ostatnio sporo się działo. Superherosi po raz enty ocalili multiwersum, ale okupione zostało to wysokim kosztem. Wszechświat zatrząsł się w posadach, czasoprzestrzeń zrobiła fikołka i oto mamy zupełnie nowe rozdanie i nowych bohaterów. Gotham stało się totalitarnym miastem policyjnym, nafaszerowanym szpiegowskimi technologiami niecnego Magistratu, którego głównym celem istnienia jest wyłapywanie wszystkich zamaskowanych osobników – i złoli, i stróżów prawa. Cena bezpieczeństwa jest więc wysoka i jak to zwykle bywa, płaci się za nią swobodami obywatelskimi. Przemoc i inwigilacja są na porządku dziennym. Nowego prawa przestrzegają tzw. Peacekeeperzy -opatrzeni numerkami brutalni najemnicy, którzy mają najpierw strzelać, potem pytać. Można powiedzieć, że jest nawet trochę cyberpunkowo.
W tych okolicznościach przyrody spotykamy buntowników, którzy sprzeciwiają się nowemu reżimowi. Na początku Stan przyszłości – Batman obserwujemy współpracę Gacka i Supka, a zaraz potem poznajemy zupełnie nowego strażnika Gotham, chociaż nosi on nietoperzą pelerynę i nazwisko doskonale znane czytelnikom komiksów DC. Przejął on rolę po uznanym za zmarłego poprzednim bohaterze. Jednak Bruce Wayne niekoniecznie zakończył swój żywot. Może jest po prostu ranny i ukrywa się, by zaatakować Magistrat znienacka? To by było do niego podobne, prawda? Pierwsza połowa tomu zaczyna się całkiem obiecująco i chociaż nowe realia Gotham skąpanego w neonowym świetle, a jednak dziwnie miałkiego i sterylnego, szybko zaczynają się nudzić, to czyta się te zeszyty bez większego bólu.
No ale właśnie. Z każdym kolejnym zeszytem Stan przyszłości – Batman robi się coraz słabszy. Szczególnie widać to właśnie w drugiej połowie albumu. Nowym realiom daleko do świata przedstawionego chociażby w uniwersum Białego Rycerza, gdzie wszystko sprawiało wrażenie przemyślanego, emocjonującego i tętniącego życiem. Tu historie opowiedziane są na jedno kopyto – niezależnie kto akurat walczy z ciemiężcą. Druga połowa tomu zamienia się w mordęgę, kiedy w trzech dwuzeszytowych historiach poznajemy walkę z reżimem w wykonaniu zbiegłych złoli z Arkham, Catwoman oraz Harley Quinn.
W utrzymaniu wysokiego poziomu nie pomaga również mnogość twórców. Cały tom tworzyło łącznie sześciu scenarzystów i aż dziesięciu rysowników, ale na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy się wyróżniają na tle pozostałych. Podobały mi się rysunki Bena Olivera i Nicka Deringtona, a także epizody rozrysowane przez Laurę Bragę, która wypadła chyba najlepiej. W warstwie graficznej generalnie również im dalej w las, tym całość staje się bardziej nużąca, a neonowy klimat zaczyna coraz bardziej męczyć.
Podstawowe założenia Stanu przyszłości pozwalały twórcom na znacznie, znacznie więcej, ale prawie nikt z zebranej tu ekipy nie kwapił się, żeby czytelnika specjalnie zaskoczyć. Scenarzyści poszli na łatwiznę, może poza Johnem Ridleyem, który przynajmniej starał się zaserwować zagadkę kryminalną na miarę klasycznych opowieści o Batmanie i nawet udało mu się wciągnąć mnie w historię. Antagoniści są po prostu słabi i bez wyrazu, potyczki pomiędzy poszczególnymi bohaterami nie mają powera, a całość jest zbyt powtarzalna. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość Gotham, to ja chyba częściej będę jednak zaglądał do świata Marvela. Żałuję, że zabawa nowymi/starymi bohaterami wyszła przeciętnie i sztampowo, bo pierwsze zeszyty obiecywały więcej. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne zapowiedziane tomy traktujące o Supermanie i Lidze Sprawiedliwości wyjdą poza konwencję i czymś zaskoczą.
Tytuł oryginalny: Future State: The Next Batman & Future State: Dark Detective
Scenariusz: Mariko Tamaki, Gene Luen Yang, Ram V, Stephanie Phillips, John Ridley, Paul Jenkins
Rysunki: Dan Mora, Ben Oliver, Scott McDaniel, Stephen Segovia, Otto Schmidt, Simone Di Meo, Toni Infante, Laura Braga, Nick Derington, Jack Herbert
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2022
Liczba stron: 384
Ocena: 55/100