Lost in Play
Lost in Play

Lost in Play – recenzja gry. Nadążyć za dziecięcą wyobraźnią

Małe gry potrafią zaskakiwać, czy to innowacyjny pomysłem na gameplay, czy to zachwycającą wizją świata. Tym razem mamy do czynienia z tą drugą kategoria, bo Lost in Play to porywająca przygodówka, która w widowiskowy sposób pokazuje nam, że dziecięca wyobraźnia nie zna granic.

Wyobraźni czar

Lost in Play to mały, debiutancki projekt studia Happy Juice Games. I to widać, bo od gry aż bije zaangażowanie i czuć tu włożone serducho, by gracze ostrzyli na końcu właśnie ten krótki, ale niezwykle urokliwy kawałek kodu. Co ciekawe, tytuł przedstawiono światu dopiero kilka miesięcy temu, a już w sierpniu mogliśmy sprawdzić grę na PC i Nintendo Switch. Oczywiście, jako że tytuł robiła bardzo mała ekipa, proces powstawania gry trwał pewnie już od kilku lat. Dlatego też warto dać Zagubionym w zabawie szansę, bo takie produkcje to często naprawdę warte uwagi perełki – ja nadal pamiętam o fantastycznym Gibbous: A Cthulhu Adventure i ciągle śledzę poczynania kilkuosobowego rumuńskiego studia Stuck In Attic, które pracuje już nad kolejną przygodówką.

Lost in Play

fot. Screen z gry Lost in Play

Zobacz również: NBA 2K23 – recenzja gry. Wielki Michael Jordan powraca!

Sam zamysł na historię Lost in Play jest prosty, ale też naprawdę intrygujący – zwłaszcza gdy zobaczymy napisy końcowe i alternatywne spojrzenie na całą przygodę. Śledzimy tu losy rodzeństwa Toto i Gal, którzy jak to dzieci lubią wymyślać sobie coraz to nowe zabawy. Prym wiedzie tu siostra, która nie pozwala spędzić bratu całego dnia na konsoli. Bierze nożyczki w rękę, wycina z bezpańskiego kartonu głowę niedźwiedzia i postanawia napędzić bratu stracha. Ten nie pozostaje dłużny i zaczyna siostrę gonić. Tak też nie wiadomo kiedy razem trafiają do świata, który już nie przypomina tego im znanego. Co gorsze, dziewczynka zmienia się w prawdziwego niedźwiedzia-łosia, a jej brat musi znaleźć sposób na wyjście z trudnej sytuacji. Potem zostaje jeszcze powrót do domu przez magiczne krainy – ścieżka jednak okazuje się bardzo kręta i niezwykle długa. Po drodze rodzeństwo czeka masa dziwacznych przygód i wiele zagadek do rozwiązania.

Pomysłów bez liku

Siłą Lost in Play poza fantastycznym światem jest jeszcze różnorodność, bo co rusz możemy tu liczyć na coś nowego, nie tylko pod względem otoczenia, ale też mechanik. W grze do dyspozycji mamy kilkanaście etapów i każdy z nich dostarcza nam coś oryginalnego. Podstawą jest tu staroszkolny point and click, czyli zbieranie przedmiotów, dopasowywanie ich do siebie czy umieszczanie w odpowiednim miejscu, a potem kontynuowanie łańcucha wydarzeń, prowadzącego nas do celu. Tu jednak możemy liczyć też na całą masę urozmaiceń. Już w pierwszej godzinie przyjdzie nam zmierzyć się z niedźwiedzim bossem, używając tylko siły naszego umysłu. Bo jako że nie mamy szans sprostać sile dużego zwierza, musimy przed nim uciec. Trafiamy na planszę, gdzie jest kilka ścieżek, a każdy nasz ruch powoduje ruch bestii. Trzeba więc kombinować.

Zobacz również: SBK 22 – recenzja gry. Wziuuuum w lewo, wziuuuum w prawo!

Przez całą grę czeka na nas z kilkanaście równie pomysłowych minigier. Mogą to być naprawdę ciekawe wariacje na temat gry w warcaby, statki, karty, gry pamięciowe i inne kombinacje gier logicznych. To naprawdę mnie zadziwiało podczas przechodzeni kampanii, że twórcy wymyślali intrygującą i wciągającą mechanikę, aby porzucić ją po jednej sekwencji. Za każdym razem bowiem dostawaliśmy inną minigrę, z innym pomysłem. Rzecz raczej dziś niespotykana, gdy wszędzie szuka się oszczędności w czasie produkcji. Do tego dochodzi masa świetnie zaprojektowanych miejscówek, gdzie te wszystkie gameplayowe cuda mają miejsce. Przyjdzie nam tu na przykład uciekać z więzienia goblinów, a pomaga nam w tym kurczak – sterujemy nim, a przedmioty zjadamy, by potem znieść je w jajku. Musimy też wydostać brata z brzucha ogromnej ryby, która go zjadła, a w pewnym momencie zasiadamy za sterami drewnianego smoka (wcześniej budujemy go według instrukcji by Ikea), by chwilę potem latać wśród majestatycznych, długoszyjnych istot.

 Lost in Play

fot. Screen z gry Lost in Play

Zobacz również: Wiedźmin: Ronin – recenzja komiksu

Logika wyobraźni

W kontekście gier przygodowych point and click niezwykle istotne jest, aby budowa poziomów była logiczna. Ważne, żeby pomysł twórców na przeprowadzenie postaci do celu miał odzwierciedlenie w mechanizmach znanych nam z realnego świata. I tutaj wszystko jest na swoim miejscu. Gdy dostajemy śrubokręt, śruby i dwa elementy do skręcenia, wiemy co z tym zrobić. Bo gdyby się okazało, że trzeba śrubokrętem stuknąć dwa razy w drzewo, śruby zjeść, a elementy zespawać przy pomocy smoka, który został zwabiony stuknięciem – no tak się nie robi. Dzięki tej logiczności nie zdarzało mi się zaciąć na dłuższy czas. Największe wyzwanie stanowiły chyba wspomniane wcześniej minigry i łamigłówki, przy których trzeba było parokrotnie przystanąć i rozkminić to „na spokojnie”. Nadal jednak były przemyślane, a ich rozwiązanie sprawiało satysfakcję – i zawsze mogliśmy skorzystać też z podpowiedzi. Co również istotne, twórcy całkowicie wyeliminowali chyba największą bolączkę point and clicków – masę przedmiotów w ekwipunku. Tu na każdym etapie przedmioty co do jednego wykorzystujemy na pchnięcie rozgrywki dalej i kolejny rozdział zaczynamy z czystymi kieszeniami.

Zobacz również: Soul Hackers 2 – recenzja gry

Pięknie i zabawnie

Nie muszę chyba już szczególnie się na tym skupiać, ale Lost in Play wgląda naprawdę zjawiskowo – to właśnie oprawa graficzna zachęciła mnie do sięgnięcia po tę produkcję. Mamy tu do czynienia z pięknie rysowanymi postaciami i tłami w 2D, dodatkowo podrasowanymi animacjami 3D. Twórcy otwarcie mówią, że przy powstawaniu gry wzorowali się na klasykach gatunku, jak The Secret of Monkey Island, nadali tylko wszystkiemu współczesny sznyt. Dostajemy tu dzięki temu oprawę mnie osobiście przypominającą serial animowany Wodogrzmoty Małe – tam też potrafiły dziać się niestworzone rzeczy. Myślę, że fani Małpiej Wyspy woleliby właśnie taką grafikę, a nie tę karykaturalną z nowej odsłony. Twórcy z Happy Juice Games nie zapomnieli też o humorze, bo choć fabuły nie ma tu za wiele, to i tak mamy okazję parę razy porządnie się uśmiechnąć. Warto wspomnieć na przykład o wyciąganiu miecza z kamienia z pomocą żab w czerwonych czapkach czy o przygodzie babci ze złodziejem. A do tego postacie mówią w śmiesznym, wymyślonym języku, niczym Simsy.

Magiczna perełka

Lost in Play to piękna, urzekająca przygodówka, która choć wystarcza zaledwie na 4-5 godzin, to i tak przez ten czas potrafi skutecznie zachwycić. Opowieść o wyobrażonej przygodzie dwójki rodzeństwa dostarcza nam magicznych doznań i masę dobrego gameplayu, bo takiego zagęszczenia różnych pomysłów próżno szukać w jakiejkolwiek innej grze. Polecam mocno.

Zobacz również: 8. Warszawski Festiwal Filmów Koreańskich z hitami w repertuarze oraz w nowym mieście

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Redaktor prowadzący działu Gry

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?