Cult of the Lamb przykuło moją uwagę w pierwszej kolejności piękną, kolorową grafiką. Później za sprawą niesamowicie intrygującego pomysłu jeszcze bardziej umocniło mnie w przekonaniu, że muszę w to zagrać. Twórcy bowiem wymyśli sobie, że zrobią grę o kulcie zakładanym przez wskrzeszonego baranka-kultystę. Ale że co? Jak słodki baranek utożsamiany bardziej z ofiarą stał się nowym antychrystem? Historia jest naprawdę niecodzienna. Oto na samym początku widzimy składanego w ofierze baranka, przez co ten traci życie. Wtedy jednak trafia do bóstwa, od którego dostaje propozycję. „Wskrzeszę cię, jeśli będziesz mi służył. Powstań i załóż kult, który będzie cię czcił. Pokonaj też swoich oprawców”. Tak też baranka przywrócono do życia, a dodatkowo natchnięto mocą. Mocą, która pozwala mu walczyć, ale też przyciągać nowych wyznawców. Wkrótce więc przystępujemy do zakładania sekty, a naszym zadaniem jest przypilnowanie, by ta rosła duża, okrąglutka.
Gra została podzielona na dwa oddzielne elementy gameplayowe. Pierwszy to budowanie naszej wioski kultu, a drugi to walka z sektą, która złożyła nas w ofierze. Każdy z elementów świetnie uzupełnia ten drugi. Bo gdy już mamy dość wyżynania wrogów i eksplorowaniem kolejnych lochów, wracamy do domu, by chwilę później liczni wyznawcy zarzucili bohatera swoimi pretensjami i zachciankami. Trudne jest bowiem życie lidera barankowego kultu. Jeśli chodzi o samo walkę, to jest ona naprawdę ciekawa, a jednocześnie dobrze graczom znana. Cult of the Lamb to bowiem roguelite, gdzie przez większość czasu będziemy zwiedzać generowane losowo poziomy. Wraz ze wzrostem liczebności najesz sekty, możemy odblokowywać kolejne lokacje. Jest ich łącznie 4, a każda prezentuje inny biom. Lokacje odwiedzamy wielokrotnie, ale za każdym razem możemy spodziewać się czegoś innego. Na początku dostajemy na przykład losową broń oraz moc (tę ładujemy, zbierając upuszczoną przez przeciwników energię).
W końcu jednak przechodzimy do starć z przeciwnikami. System walki jest banalnie prosty i składa się z: machania bronią, używania mocy oraz turlania. Dzięki temu jednak już od pierwszych minut pozwala cieszyć się z soczystej rozrywki. Ciachanie jest bowiem super przyjemne, umiejętności specjalne prezentują się widowisko i różnorodnie, a szybkość poruszania się baranka przekłada się na niezwykle energiczną rozgrywkę. I o czym szybko się przekonujemy – poziomy wcale nie przechodzą się same. Im dalej w ciemny i opętany las, tym wrogów przybywa, a także stanowią oni coraz większe wyzwanie. Potem jeszcze przyjdzie nam zmierzyć się z paroma postawnymi bossami – dobre wyuczenie się uników oraz dogłębne poznanie możliwości dzierżonej broni czy umiejętności jest tu mocno wskazane.
Podczas przemierzania lochów możemy utrudnić lub ułatwić sobie dotarcie do celu – którym jest mini boss (lub final boss). Te składają się bowiem z mniejszych lokacji, a po każdej z nich podejmujemy decyzję, którą ścieżką chcemy iść dalej. Na początku mamy do wyboru kilka wariantów, potem jednak nasz wcześniejszy wybór ogranicza kolejne ruchy. W momencie podejmowania decyzji widzimy, co będzie na kolejnym fragmencie mapy. Możemy wtedy więc zaplanować całą trasę. Od tego gdzie pójdziemy, zależy: czy natrafimy na rekruta w potrzebie (po uratowaniu ten dołącza do naszego kultu), czy na polanę ze złożem drewna, a może na miejsce z wyzwaniem, za wykonanie którego dostajemy jakąś nagrodę. Możliwości jest sporo. Podczas rozgrywki natrafiamy też na pokoje z kartami tarota. Dzięki nim dostajemy boosty do naszych statystyk czy inne ułatwienia, które potrafią znacząco wpłynąć na przebieg całego podejścia.
Gdy jednak w końcu wracamy do naszej wioski – cali w krwi pokonanych heretyków – jesteśmy witani chwałą i uwielbieniem naszych wyznawców. Przywozimy ze sobą nowych pobratymców, indoktrynujemy ich i dajemy im zadanie – módlcie się do posągu baranka albo… pomóżcie posprzątać odchody, bo grupa ponad dwudziestu kultystów potrafi porządnie nasyfić. No właśnie, rosnące stadko wiernych ma swoje atuty – pozwalają na przykład szybciej napełniać pasek wiary, która umożliwia nam rozwijanie wioski – ale też wiąże się to ze sporą odpowiedzialnością. Każdy ma swoje potrzeby i nie każdemu muszą podobać się nasze rządy. Gdy zaniedbamy zdobywanie składników pożywczych, nie będzie z czego zrobić zupy. Bez zupy jest głód, śmierć i w rezultacie ciało, którego trzeba się pozbyć. Jeśli będzie leżało na widoku, inni wyznawcy będą smutni albo też na ten widok rozchorują się i zbezczeszczą zwłoki swoimi pawiami.
W grze bardzo szybko może zrobić się nieciekawie. Jeśli będziemy dopuszczać do śmierci z głodu, reszta będzie tracić w nas wiarę. Nie będą chcieli pracować, więc rozwój wioski zostanie zahamowany. Szybko pojawią się buntownicy, którzy będą namawiać do przeprowadzenia rewolucji. Z czasem zaczną odchodzić z sekty, przy okazji zabierając cześć naszych pieniędzy. Aby opanować sytuację, możemy na przykład zabić podjudzacza. Tylko czy zrobić to na widoku, aby nastraszyć resztę, czy może po cichu, by jeszcze bardziej im nie podpaść? A może jednak zrezygnować z tej metody i dać tracącemu wiarę drugą szansę? Da się przecież jeszcze zbudować więzienie, gdzie nasze słowa będą miały większą moc i być może uda się nawrócić go na właściwą drogę. A co jeśli nawet opanowanie sytuacji nie przywraca wiary poddanych do zadowalającego stanu? W mrocznym kościele możemy jeszcze odprawić czarną mszę, określić nową doktrynę, a także przeprowadzić rytuał. Mięsna uczta, ludzka ofiara bogom, pojedynek na śmierć i życie czy też wskrzeszenie zmarłego. Nic tak nie odbudowuje morale jak krwawa jatka na ołtarzu.
Kierowanie trzódką w Cult of the Lamb opiera się mocno na właśnie takim mikrozarządzaniu. Nie możemy bowiem pozwolić na załamanie się naszej relacji z wyznawcami. A ci nie ułatwiają nam życia. Co rusz dostajemy od nich prośby, a ich z ignorowanie może się bardzo nie spodobać. Czasem jest łatwo – „zbuduj 3 ozdoby”. Innym razem bywa ciężko – „zabij w nocy Waldka, bo go nie lubię”. Zapomniałbym – w grze podczas przyjmowania nowego kultysty, możemy nadać mu dowolne imię oraz jeden z odblokowanych awatarów. U mnie nazywanie ich dość osobliwymi imionami jeszcze mocniej podnosiło poziom absurdu tego tytułu. Dlatego też to Basia zleciła mi zabójstwo Waldka. Wracając, do wyboru mam dokonanie mordu – co przy nieudanej próbie zatuszowania sprawy może innych trochę wkurzyć – albo niepodjęcia tematu, co niestety mocno wpłynie na niezadowolenie Basi i wyraźny spadek wiary całego kultu. Co jest mniejszym złem? – zapytałby pewnie Geralt.
Nasza wioska to także miejsce, którym musimy z głową zarządzać. Gdy kult rośnie w siłę, mamy więcej potrzeb do spełnienia, ale też otrzymujemy przydatne narzędzia, aby temu zadaniu sprostać. Brakuje drewna do budowy łóżek. Możemy zbudować miejsce jego zdobywania, bo drzewa wolno rosną i szybko się kończą. Brakuje jedzenia? Budujemy farmę, gdzie sadzimy owoce. Jej obchodzenie możemy zlecić wyznawcom, co odciąży z obowiązku nas. Shit problem? Stawiamy budkę ze sprzętem do sprzątania, by kto inny ogarniał za nas ten śmierdzący problem. Jego zaniedbanie może bowiem doprowadzić do zarazy w sekcie. Przez cały czas podczas przemierzania lochów zbieramy też surowce. Te z czasem trzeba przetwarzać, by użyć ich do bardziej złożonych budowli. W tym celu przyda się sakralna rafineria. Nie można zapominać też o szkodnikach – strach na wróble świetnie sprawdzi się na wyjadające jagody ptaki. Roboty zawsze mamy w grze po uszy, a odpowiednie planowanie jest tu kluczowe. Wszystko to jednak przekłada się na rozgrywkę piekielnie uzależniającą.
Cult of the Lamb poza masą mechanik i wciągającą eksploracją losowo generowanych lochów, to także gra urzekająca oprawą graficzną. Tytuł jest niezwykle kolorowy, co tym bardziej przyjemnie gryzie się z obrazem sekty, gdzie składanie ofiar jest na porządku dziennym. Ciężko jest tu oderwać oczy od radosnych i przyjaznych wyznawców, którzy wesoło wykonują swoje obowiązki. Super też prezentuje się nasz baranek. Całościowo obraz mocno przypomina Don’t Starve, więc fani tamtej produkcji będą wniebowzięci. Trzeba też pochwalić animację. Ta choć zdaje się dość oszczędna, na przykład podczas walki, to skrywa wiele ładnie przygotowanych sekwencji. Ja miałem naprawdę sporo frajdy podczas odkrywania kolejnych animacji ataków specjalnych. A muzyczka również nie zostaje w tyle, bo nieraz potrafi pokazać pazur, przygrywając nam niepokojącymi brzmieniami podczas starć.
Cult of the Lamb zachwyca i wciąga od pierwszych do ostatnich minut. Choć pojedyncze elementy tytułu mogą być graczom dobrze znane, tak pomysł i sposób ich połączenia przekłada się na grę niesamowicie grywalną, a wręcz uzależniającą. Jeszcze jeden run i jeszcze parę ulepszeń wioski… Tak było za każdym razem, gdy odpalałem ten symulator baranka-antychrysta. Cult of the Lamb to także niezwykle oryginalny pomysł, bo urzekająca oprawa w zestawieniu z motywem tworzenia kultu, gdzie każdy ruch jest dozwolony – to coś, co naprawdę trudno pobić. Mam nadzieję, że gra będzie ciągle rozwijana, gdyż chcę do niej regularnie wracać. To kto zostanie razem ze mną wyznawcą baranka?
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe