Nie sposób nie odnieść wrażenia, iż u Romana Polańskiego sprawy wciąż mają się po staremu. Błędne koło obyczajowej krucjaty, wytoczone przeciwko polskiemu reżyserowi, turla się bowiem wytyczonym przed laty szlakiem i nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała ulec większej zmianie. Choć na pierwszy rzut oka decyzja o wydaleniu twórcy ze struktur Amerykańskiej Akademii Filmowej stanowi pewien znaczący krok w kierunku demitologizacji legendy, to tak naprawdę nie wnosi nic do sprawy, wobec której litera prawa pozostaje niezmiennie ślepa i głucha. Polański żyje, Polański funkcjonuje, Polański cieszy się wolnością i w końcu może liczyć na wierne sobie kręgi towarzyskie, stymulujące i zaspokajające jego poczucie odpowiedzialności względem społeczeństwa. Problem jednak w tym, że owa stałość i powtarzalność historii, która zapewnia mu w gruncie rzeczy bezproblemową egzystencję, w dość bezpośredni sposób przełożyła się na wydźwięk jego najnowszego dzieła – Prawdziwa historia jest bowiem najlepszym przykładem na to, że w sprawie Romana Polańskiego nie zaznamy już żadnego postępu, a jedyne co nam pozostaje, to oczekiwanie klasycznej powtórki z rozrywki.
https://www.youtube.com/watch?v=Z6DWl_611E0
Pytanie brzmi jednak, czy w kontekście artystycznych dokonań Polańskiego owa „powtórka z rozrywki” musi nieść ze sobą same pejoratywne znaczenia? Nie zawsze, lecz w przypadku opowieści o pisarce (Emmanuelle Seigner), która z racji kryzysu twórczego musi zmierzyć się z własnymi demonami (Eva Green), próżno doszukiwać się tej samej jakości, jaką reżyser zwykł wypełniać każde swoje dzieło. Tę różnicę najlepiej wytłumaczy chyba porównanie Prawdziwej historii do Autora widmo, czyli filmu najbliżej z nią spokrewnionego zarówno pod względem narracyjnym jak i strukturalnym. Przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie mniej lub bardziej słusznie wysuwano pod adresem zdobywcy Europejskiej Nagrody Filmowej, nie można było mu wszak odmówić gatunkowego wyrachowania, które sprowadzając wszystkie elementy filmowej układanki do wspólnej kategorii dramaturgicznej, czyniło zeń pełnokrwisty i trzymający w napięciu thriller. To, czego natomiast Prawdziwej historii brakuje, dotyczy właśnie niniejszego dramaturgicznego impaktu – wiele ze scen doń wplecionych nie tylko nie posiada wartości merytorycznej, prezentującej wykładany przez Polańskiego temat, ale również trąci prostackim naiwniactwem, związanym z podsuwaniem nam pod nos gotowych rozwiązań fabularnych. Stąd też wynika seria brutalnych uproszczeń i trywializacji znaczeń kluczowych dla przebiegu akcji, a zarazem powodujących zanik niewidzialnej nici porozumienia między poszczególnymi fragmentami produkcji i – co za tym idzie – siejących zamęt w procesie odbioru przekazu przez widza. Z biegiem czasu nabieramy bowiem podejrzeń, iż Polański nie posiada pełnej kontroli nad własnym wywodem, a w krytycznych sytuacjach próbuje ratować się drastycznym ukrócaniem sceny poprzez wyraźne pozbawienie jej zawartości. Trudno w takich momentach wierzyć w prawdziwą wartość tej historii.
Oddajmy jednak Polańskiemu co Polańskie. Nie sposób wszak odmówić twórcy efektywności i efektowności w czynieniu tego, co od lat stanowi o jego marce. A mowa tu rzecz jasna o wyjątkowych predylekcjach reżysera do umieszczania znaczeniowej kwintesencji w przestrzeni i mam tu na myśli zarówno przestrzeń wizualną, jak i audialną. Wnętrza pomieszczeń, dobór i rozmieszczenie w planie poszczególnych elementów scenografii, barwy i materia kostiumów oraz dźwięk diegetyczny i niediegetyczny – to wszystko gra w Prawdziwej historii rolę dynamizującą i określającą newralgiczną relację głównych bohaterek, a z samych bohaterek czyni narzędzie służące do koncentrowania i katalizowania swoich przestrzennych charakterystyk. Szkopuł w tym, że realizując stały punkt swojego narracyjnego programu, Polański zupełnie zapomniał o postaciach, które momentami bywają nudniejsze niż przedmioty obecne na ekranie. Jest to o tyle „wyjątkowe” osiągnięcie, iż do dyspozycji reżyser posiadał tak charyzmatyczną i elektryzującą aktorkę, jaką jest Eva Green. Ta znowuż, choć stara się wywrzeć jak największy wpływ na widza przy użyciu mikroekspresji, pozostaje jednak uwikłana w scenariuszowy łańcuch, który niemal całkowicie niweluje jej dotychczasowe atuty. Zresztą podobnie jak wszystkie atuty Prawdziwej historii.
W rozmowach towarzyszących festiwalowej premierze filmu, Polański powiedział podobno, iż dopóki istnieje literatura, to nie musi obawiać się o kryzys twórczy. Obecni tam dziennikarze zapomnieli jednak wspomnieć mu o tym, że kryzys twórczy to nie tylko niemożność stworzenia czegokolwiek – to także niemożność stworzenia czegokolwiek nowego. I w tych właśnie kategoriach rozpatrywałbym Prawdziwą historię – to film złożony na podstawie sprawdzonych schematów, które jednak nie wystarczą, aby zadecydować o jego jakości. Nieczytelna dynamika narracji, toporny scenariusz przywodzący na myśl do bólu poprawne filmowe adaptacje znanych powieści oraz związane z tym ograniczenie potencjału aktorskiego produkcji to główne grzechy, jakie legendarny reżyser popełnił podchodząc do realizacji niniejszego projektu. I to popełnił będąc w pełni świadomym tego, iż zmiany w jego życiu mogą już nastąpić wyłącznie na kanwie artystycznej działalności.
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Prawdziwa historia / Monolith Films
świetna recenzja.