W uniwersum animacji Chrisa Williamsa (Oscar za Wielką Szóstkę) rozwój ludzkości odbywa się dzięki walecznym łowcom morskich potworów, którzy wypierając gargantuiczne maszkary umożliwili pewnemu królestwu rozwój. Tym samym uczynili swą profesję najważniejszą i najbardziej prestiżową, obiekt pieśni i wszechobecnego uwielbienia. Pewnego razu Maisie Murble, sierota po rodzicach-korsarzach, wkrada się na pokład statku kapitana Crowa i jego namaszczonego następcy, Jacoba. Trafia tym samym w sam środek polowania na największy postrach mórz.
Pod względem czysto technicznym Morska bestia jest w zasadzie modelowym filmem animowanym. Znakomite efekty specjalne, bardzo dobra muzyka i śmietanka aktorska podkładająca głosy głównych bohaterów (obok Karla Urbana i Jareda Harrisa pojawia się chociażby Dan Stevens i Kathy Burke). Ale nie mamy do czynienia jedynie z kolejną przygodową historią pełną humoru i akcji (choć tego również nie brakuje). Animacja może się poszczycić naprawdę wartościową historią z uniwersalnym morałem, który nie jest jakimś pretekstowym wybiegiem, żeby czymś wypełnić metraż. W mądry sposób zwraca uwagę na potencjalną zwodniczość informacji przekazywanych z pokolenia na pokolenia. Zachęca do krytycznego analizowania zebranej wiedzy, ukazując zagrożenia związane ze ślepym podążaniem za tym, co zostało spisane.
Postać Maisie robi za sprytny fabularny wytrych, dzięki któremu można rozbijać światotwórczą bańkę od wewnątrz. Jak faktycznie wyglądał podbój świata w mitycznych Mrocznych Dziejach? Czy na pewno to potwory morskie były agresorami? Ile prawdy jest w heroicznych opowieściach o zabójcach tychże bestii? Młodej bohaterce świetnie partneruje Jacob – wschodząca gwiazda łowców potworów i zarazem produkt dominującego środowiska, który z dnia na dzień konfrontowany jest z kolejnymi danymi zaburzającymi jego dotychczasową perspektywę. Trzecią naprawdę liczącą się personą jest sam kapitan Crow. Noszący na swych barkach ciężkie brzemię legendy stary morski wyga to do pewnego momentu najbardziej „szara” postać filmu. W pełni ukształtowana – i z tego powodu skrajnie ograniczona – ale jednocześnie majestatyczna i na swój sposób wywołująca sympatię, zwłaszcza swoim podejściem do załogi. Szkoda, że w pewnym dość czytelnym momencie scenarzyści bezceremonialnie pozbawiają go wielowymiarowości, skazując tym samym na zapomnienie.
I tym samym płynnie przechodzimy do największego problemu całego filmu – czyli wielkiego finału. Tak jak przez większość czasu mogłem pochwalić twórców za wyjątkowo poważne traktowanie każdego widza, który ogląda Morską bestię – niemal cały trzeci akt zupełnie z tym zrywa. Narracja przechodzi na autopilota, wątki zostają urwane lub w prostacki sposób zakończone, a dialogi zmieniają się w patetyczne monologi niczym w najbardziej żenujących hollywoodzkich taśmówkach. Tak jakby znienacka ekipę filmową zaskoczyli producenci, zmuszając do pospiesznego zamykania kramu.
Przez pewien czas wydawało mi się, że Morska bestia będzie jedną z najbardziej wartościowych animacji ostatnich lat. Wartka akcja, nieobojętni bohaterowie, oprawa mogąca konkurować z czempionami Pixara. Wciąż oczywiście mogę napisać bez cienia wątpliwości, że seans uważam za udany, jednak to w jaki sposób zamknięto tę opowieść woła o pomstę do nieba i znacząco osłabia końcowy werdykt. Choć zatem do rozczarowania daleko, lekki niesmak pozostaje.