Zarzut odcinania kuponów pasowałby obecnie do wielu popularnych tytułów i często winni nie są temu pierwotni autorzy. Wymachiwanie nimi jednak zbyt często to niezrozumienie podstawowych praw rynku, zwłaszcza związanych z intratną kulturą popularną. Ot tacy mutanci Marvela posiadają familię własnych tytułów, a nie jest to ekstremalny przypadek. Mały wyskok ze strony Image w kierunku rozwinięcia historii Hustona to więc nie grzech, a nawet ukłon w stronę jego fanów. Wydawca zresztą nie słynie z eksploatacji nawet swych największych perełek, a miałby co rozbudowywać. Gdyby Image trafiło w łapki chciwca, ten narobiłby pobocznych serii i historyjek, zatracając nieco postaci, może przypadkowo dając fanom coś dobrego, ale jego motywacje miałyby szeleszczący charakter. A jak prezentuje się sam bohater w swoim życiu po życiu?
Najlepszą analogią opisującą Hustona jest porównanie go do Hana Solo, który nigdy nie spotkał rodzeństwa Skywalkerów, zaprzepaścił przyjaźń z Chewbaccą i stracił Sokoła Millenium. Jest trochę kosmicznym awanturnikiem, a trochę wykolejeńcem w rakiecie. Zgromadzeni na łamach tego tomu starają się to ująć, ale jak bywa w takich przypadkach, każdy ma inne spojrzenie na Agenta Strachu, ale szkielet pozostaje niezmienny, zarówno pod względem natury protagonisty, jak i charakteru świata przedstawionego.
Każdy ze scenarzystów bowiem rozumie to, co tworzy. Heath to kobieciarz i moczymorda, czasem bywający kimś w rodzaju kosmicznego śmiałka, gdyby śmiałków z gwiazd szukał polski pośredniak. Nie dostaniemy tu klasycznej space opery, filozoficznych refleksji nad miejscem homo sapiens w kosmosie, a pastisz pokrytych kurzem opowieści, które nadal grają skoczną melodię, choć wokół panuje harmider współczesnych opowieści spod znaku rakiety i lasera. Robaki, demony, pokusy grające na słabościach Heatha czy drapieżna toaleta. SF które kochaliśmy w młodości, wstydziliśmy się nieco jako dorastający ludzie, a powróciliśmy do niego jak do zabawek ze strychu. Nie potrzeba tu nawet mrocznych lordów w hełmach czy androidów umierających w deszczu. Fear Agent to kolejna planeta we wszechświecie SF, którą warto odwiedzić i odkryć na niej buzujące życie. Nawet jeśli to życie to ciągła awantura.
Czwarty tom Fear Agenta to ten sam kosmiczno-przygodowy koktajl w różnych proporcjach. Słowem – jeśli polubiliście Heatha Hustona, to nie zawiedzie was album uzupełniający luki w jego losach. A dla startujących z tą serią mała rada. Śmiało zaczynajcie od tego tomu. Fear Agent to nie wielopoziomowe uniwersum, a opowieść o dość prostym facecie i jeśli wam się spodoba, to prędko sięgniecie po poprzednie tomy. Rick Remender jest zdolną bestią, ale czasem zdarza mu się nastrój na humor, który w większej dawce żenuje. Forma antologii tworzonej przez różnych autorów, zachowującej esencję Heatha Hustona, ale ukazującej go inaczej to świetny początek, na pohybel numerowi na grzbiecie.
Tytuł oryginalny: Fear Agent: Final Edition Volume 4
Scenariusz: Rick Remender
Rysunki: Rafael Albuquerque, Brian Buniek, Chris Burnham, Kieron Dwyer, Francesco Francavilla, Paul Renaud
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Non Stop Comics 2022
Liczba stron: 246
Ocena: 75/100