Lost to taki serial, który do dziś na przywołanie przez kogoś wywołuje u mnie mocniejsze bicie serca. Sprawia, że od razu chce się spojrzeć Through the Looking Glass i wrócić bohaterami na Wyspę, która parę ładnych lat temu dostarczała nam niesamowitych wrażeń. Tą nostalgią kupili mnie twórcy The Crossing. Przeprawy. Co ważniejsze jednak pierwszym odcinkiem swego nowego tworu złapali też tajemnicą, która sprawia, że wrócę za tydzień. A potem za kolejny…
U wybrzeży niewielkiego miasteczka w Oregonie woda wyrzuca na brzeg sporą liczbę ludzi. Duża część z nich jest już martwa, jednak 47 osób ocalało. Co więcej Ci, którym się to udało, mówią dość składnie i jednoznacznie o tym, że są z przyszłości. Z przyszłości niezbyt różowej, w której Ameryka jest ogarnięta wojną. A Ci, co żyją tu i teraz muszą coś z nimi zrobić.
Promocja, która mówi o Zagubionych Anno Domini 2018, nie robi temu serialowi do końca dobrze. Jasne, przyciągnie przed ekrany więcej widzów, tak jak przyciągnęła mnie, ale wyrzuci też na brzeg jego braki. W dodatku wtedy patrząc na odcinek pilotażowy, należy porównać go do bodaj najlepszego pierwszego epizodu, jaki wydała na świat telewizja, którym był właśnie ten z historii lotu Oceanic 815. A tutaj mamy jednak sporo inną historię, która ma jeden kluczowy atut, intryguje. Po pilocie chcemy tu wrócić, nawet mimo wrażenia, że on sam podał nam informację zbyt zdawkowo.
Wiecie co dopełniało sukces Lost? Retrospekcje, które atakowały nas od samego początku, a które pozwalały włączyć widza do historii, sprawić, że stał się częścią kształtującej się rodziny rozbitków. Pilot Crossing tego nie miał, w żadnym stopniu. Wypłynęli jacyś ludzie, na krótkich przejściach pokazano, co mają do powiedzenia, ale nimi samymi już nikt się nie zajął. Coś wspomniano o niejakim Apex, które rządzi światem przyszłości, ale to również nie był news na tyle breaking, żeby zaintrygować. Tutaj myślę, że właśnie kilka minut retrospekcji (a właściwie futurospekcji), zrobiłoby robotę.
Ciekawiej jest jednak z Reece, graną przez Natalie Martinez. Jej szybko twórcy dają dużą motywację do działania, a także od razu intrygują. Równie dobrze partnerują jej Steve Zahn i znana z House of Cards Sandrine Holt. Oni ratują te czterdzieści kilka minut pierwszego odcinka. Ratują aktorsko, bo cała reszta spokojnie broni się sama.
Broni się tym, co stanowiło o sukcesie Lost w stopniu największym. Tajemnicą, która trzyma przy ekranie mimo bardzo oszczędnego gospodarowania czasem w pilocie. I która sprawia, że dalej może być lepiej. Dużo, dużo lepiej. Choć od samego początku jest nieźle, żeby nie powiedzieć dobrze.