Gdy zobaczyłem zwiastun Metal Lords to trochę mnie skręciło, bo pomyślałem, że dostaniemy kolejną, cringe’ową komedyjkę z heavy metalem w tle. I cholibka, nie myliłem się. Film opowiada o dwóch kumplach, którzy kochają muzykę, mają swój własny zespół i chcą wygrać bitwę kapel. Jeden z nich, Hunter jest fanatykiem metalu, co nienawidzi pozerów i ma pokój wypełniony wszelakimi plakatami czy innymi relikwiami bogów tej muzyki (w sumie przypominał mi mnie z gimnazjum). Drugi to Kevin, który po prostu lubi grę na perkusji, a muzykę metalową odkrywa. Zamysł? Trochę oklepany, ale jest okej. Niestety na ich drodze staje Emily, przez co zespół stoi na włosku. To brzmi serio jak jakaś telenowela dla metalowców. I szczerze? To była tragikomedia.
Zasmuciło mnie to, że miałem racje co do tego filmu, bo w głębi duszy, po cichu liczyłem, że dostaniemy coś w stylu Deathgasm aniżeli próby zrobienia drugiego Heavy Trip. Amerykanie nie potrafią robić dobrych komedii z metalem w tle, jeśli robią je na poważnie. Zawsze będę powtarzał, że łatwiej zepsuć komedię, aniżeli dramat dla nastolatków. W Heavy Trip zamysł był podobny co w Metal Lords, lecz tam żarty były na dużo wyższym poziomie i utrzymane w iście, metalowym, pokręconym stylu, bo przecież to film norweski z ich humorkiem. Tutaj niestety otrzymujemy dowcip schodzący tylko do penisów oraz seksu. Tak jak mówiłem wcześniej – byłoby to fajne, ale gdyby przyjęto to tak jak w Deathgasm, mniej poważnie.
Nie jest to jednak film, który ma tylko same minusy. Fakt, jest on głupi, ale można puścić go sobie w tle, by posłuchać fajnej muzyki. Soundtrack to pierwsza liga heavy metalu. Usłyszymy między innymi Black Sabbath, Iron Maiden, Judas Priest, Metallicę czy Slayera. Dodatkowo Metal Lords są naszpikowani ogromną ilością odniesień do metalowego podwórka, począwszy od rejestracji samochodu Huntera, po cameo 4 ważnych, dla tego gatunku muzyki postaci. Natomiast nie zdradzę Wam jakie to postacie, byście mieli niespodziankę. To wszystko sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się lekki uśmieszek.
Jest to głupie, banalne i niedorzeczne. Gdy przestałem się skupiać jakoś bardzo na tym filmie, to czułem przyjemność z oglądania, głównie z racji muzyki oraz tych wszystkich odniesień do metalu, jak i tej kultury. Metal Lords to zły film, lecz maniakalni lub nawet skrajnie konserwatywni fani pokochają go. Ja już jednak do takich nie należę, więc ocenę daję taką, a nie inną.