GRID Legends
GRID Legends

GRID Legends – recenzja gry. Dobra, ale nie najlepsza ścigałka na rynku

W ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia z dwoma dużymi premierami tytułów z gatunku gier wyścigowych. Bardzo dobrze przyjęta Forza Horizon 5 wydana na platformę „Zielonych” oraz świeżutkie, również świetnie odebrane przez graczy Gran Turismo 7 na konsole „Niebieskich”. Dwa kolosy, które nie zawiodły i dały frajdę graczom szukającym zabawy, zarówno bardziej symulacyjnej, jak i tej czysto zręcznościowej. Czy więc jest tu jeszcze miejsce na rodzynka od EA, GRID Legends?

Za serię GRID od samej je początków, gdy ta nosiła jeszcze nazwę TOCA, odpowiada doświadczone w dziedzinie gier wyścigowych studio Codemasters. Ci starzy wyjadacze od lat 90. ubiegłego wieku zajmują się budowaniem wirtualnych torów i śmigających po nich samochodów, a oprócz omawianego GRID-a, od lat z sukcesami tworzą serie takie jak DiRT czy F1. Nie są to więc pierwsze lepsze studenciaki z ulicy. Do tego rok temu studio zostało przejęte przez EA, co miało zwiastować większe budżety na kolejne ścigałki spod ręki deweloperów. F1 2021 zostało przyjęte naprawdę ciepło, a jak wypada druga gra wydana przez Codemasters pod skrzydłami EA?

Zobacz również: Syberia: The World Before – recenzja gry. Kim ona jest?

Grid Legends

Fot. Screen z gry Grid Legends

GRID Legends od pierwszych grafik promujących grę chwaliło się przede wszystkim trybem fabularnym, do którego zaangażowano prawdziwych aktorów. Czołową personą miał być tu aktor Ncuti Gatwa, doskonale znany z netflixowej produkcji Sex Education. Takie rozwiązane pojawiało się w grach tu i tam, ale mi od zawsze kojarzy się głównie z Need for Speed: Most Wanted (2005), czyli trudno o lepsze skojarzenie. Z drugiej strony może zapalić się czerwona lampka, bo znajdzie się też cała masa tytułów, gdzie wypadało to fatalnie i powodowało okropny dysonans. Jak jest tym razem? Nie najgorzej. Historia jest tu prosta, bo to typowa opowieść „od zera do bohatera”. Przejmujemy więc stery aut jako początkujący kierowca, który robi dobre pierwsze wrażenie, dostaje się do podupadającego zespołu, aż w końcu wynosi go na wyżyny, pokonując odwiecznego wroga w wielkim finale. Samych aktorskich wstawek nie ma za dużo, bo starczyłoby może na jeden odcinek podobnej formatem netflixowej serii Formula 1: Jazda o życie.

Zobacz również: Gran Turismo 7 – recenzja gry. Gaz do dechy!

Ogólnie jednak tryb fabularnych to całkiem przyjemnie spędzone 6-7 godzin, podczas których poznajemy cały przekrój możliwości nowego GRID-a. Przejedziemy się przede wszystkim po torach wszystkich dostępnych w grze lokacji oraz sprawdzimy różne kategorie pojazdów i wyścigów. Jeśli zaś chodzi o rozrywkę, to zabrakło mi większej ingerencji historii podczas samej jazdy. Chodzi o to, że najpierw oglądamy krótki przerywnik filmowy, a potem dostajemy cel typu: zajmij co najmniej 5 miejsce, wyprzeć kogoś tam, i tak dalej. A w wyścigach przejeżdżamy trasę i tyle – jakieś oskryptowane momenty fabularne byłyby tu mile widziane. Druga kwestia – w scenach z aktorami nie ma nas, czyli głównej postaci. Bohaterowie toczą rozmowy, wspominają o nadchodzących wydarzeniach, a o nas – kierowcy, który odwala najważniejszą robotę – wspomną tylko raz na jakiś czas i to mocno enigmatycznie. Przez to zwyczajnie nie dało się wczuć w wydarzenia. No i aktorsko też jest raczej średnio (poza wspomnianym Gatwą, jednak go jest dość mało), choć szczerze niczego więcej się nie spodziewałem.

Jednak tryb fabularny to tak naprawdę tylko wstęp do prawdziwego mięska. Potem bowiem możemy przejść do kolejnych aktywności (nie to że fabuła jest tu obowiązkowa, ale warto sprawdzić na początku – na szczęście nie zastosowano tu męczącego przymusu z Gran Turismo 7). Jest przede wszystkim klasyczny tryb kariery, gdzie musimy sprostać coraz to trudniejszym wyzwaniom, by awansować w hierarchii i w końcu stanąć w szranki z kierowcami w pro wyścigach. Poza tym jest też parę możliwości rywalizacji z innymi graczami w multi. Możemy na przykład szybko dołączyć do losowej sesji innych graczy, gdzie przejmujemy stery pojazdu sterowanego wcześniej przez bota. Działa to fenomenalnie, bo w zaledwie 20-30 sekund mkniemy już po torze. Sesje możemy tworzyć też sami, między innymi organizując swój unikatowy wyścig i pozwalając potem dołączyć do nas innym graczom. Przy kreatorze możemy zdecydować praktycznie o wszystkim – pogodzie, miejscu, torze, rodzaju pojazdów, specjalnych aktywnościach (rampy i przyśpieszacze) i jeszcze paru innych rzeczach.

Zobacz również: Literackie easter eggi z Assassin’s Creed Valhalla

Wariantów torów w GRID Legends mamy ponad 130, więc jest w czym przebierać. Samych miejscówek jest dwadzieścia parę (w każdym miejscu jest kilka wariantów toru) i tu już można marudzić. Względem GRID-a z 2019 roku zafundowano nam zaledwie mały update, dodając dwie czy trzy lokalizacje, a co więcej, większość pozostałych znamy już z odsłon sprzed nawet dziesięciu lat. Znacznie lepiej jest w kwestii aut, których mamy obecnie aż 128! Każdy znajdzie coś dla siebie, zwłaszcza że zachwyca tu również różnorodność – pojeździmy między innym bolidami, muscle carami, ciężarówkami, a nawet elektrykami. Do tego każde auto zostały szczegółowo wykonane i miło się na nie patrzy podczas jazdy – nie jest to może poziom nowego Gran Turismo, ale tam mamy do czynienia z czystą perfekcją. Ogólnie GRID Legends wygląda naprawdę ładnie – nieraz łapałem się na podziwianiu zachodzącego słońca nad dopracowanymi trasami. Otoczenie wypada nawet lepiej niż w playstationowej grze od Polyphony Digital, bo tam szału nie było. Co ważne, gra również bardzo dobrze działa – stabilne 60 kl/s na PS5.

Na koniec warto wspomnieć, jak w ogóle wypada tu model jazdy. Nie ma co się oszukiwać, Codemasters nie stawiało na realizm i GRID Legends to przede wszystkim zręcznościowy model jazdy. Z drugiej jednak strony grze daleko do Forzy Horizon 5, gdzie samochody pędzą po każdym podłożu z maksymalną prędkością i nic sobie z tego nie robią. GRID Legends ma bowiem też delikatne zacięcie znane symulatorów, tym bardziej gdy powyłączamy asystę trakcji, ABS i całą resztę wspomagaczy. Wtedy na zakrętach trzeba już puścić nogę z pedału gazu. Możemy też włączyć system zniszczeń, przez co przy groźniejszych dzwonach nie będziemy mogli komfortowo kontynuować jazdy. Tytuł zachowuje więc całkiem dobry kompromis między dwoma przeciwnymi strategiami w dziedzinie modelu jazdy, dzięki czemu gra się w to przyjemnie, a jednak trzeba też – choć odrobinę – skupić się na wyścigach. Szczególnie że spory rozstrzał w rodzajach samochodów wymaga od nas także innego podejścia do sterowania – czuć wyraźnie różnice w ciężarze czy rozstawie kół pojazdów.

Zobacz również: Graliśmy w betę Trek To Yomi!

GRID Legends okazuje się całkiem przyjemną pozycją, która niestety padła ofiarą niezwykłego urodzaju gamingowego w ostatnich miesiącach. Do tego o wiele więcej mówiło się o konkurencyjnym Gran Turismo 7. Produkcje te prezentują jednak odmienne podeście do modelu jazdy – wymagająca ścigałka od „Niebieskich” może skutecznie odrzucić wielu graczy, a wtedy GRID Legends sprawdzi się idealnie, bo ten świetnie balansuje miedzy symulacją a stylem zręcznościowym. Po kilku sesjach w multi mogę też stwierdzić, że to bardzo dobra opcja do zabawy ze znajomymi – multiplatformowość i przystępny model jazdy robią tu swoje. A tak poza tym to kawał dobrze zrobionej gry, z licznymi trybami, pojazdami i wyzwaniami, przez co może zapewnić zabawę na długie, długie godziny.

Ilustracja wprowadzenia: materiał prasowe

Redaktor prowadzący działu Gry

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?