Cały czas to jednak Batman, więc człowiek nietoperz też musi wkroczyć na scenę. Robi to w efektownym stylu, patetycznie i wśród iście snyderowskich chórów. Mamy efektowną bijatykę w deszczu, zbliżoną do nieco bardziej przyziemnego kina akcji, oklepanie kilku pysków, a dopiero potem właściwą fabułę. Nasz supeheros staje do boju bezproblemowo i chętnie, ale będzie tutaj raczej głównie chłodno myślącym detektywem. Przynajmniej w samym działaniu, jakkolwiek to brzmi, służbowym.
Minęło jakieś 10 minut filmu, a reżyser nakreślił nam już jego ton i zainteresowania lepiej, niż Snyder przez pierdyliard zapowiedzi i dwie produkcje, na których oglądaniu spędziliśmy łącznie jakieś 7 godzin. Te kilka minut, choć korzysta z prostych środków, zmienia percepcję i emocje w stosunku do tej postaci diametralnie. Znowu to, co Batman będzie robić przez najbliższy czas, chce się oglądać. A zostało jeszcze długo.
Wspomniałem na początku, że Reeves chce w swojej historii zedrzeć z twarzy maski obywatelom Gotham, jednak jeszcze bardziej podoba mi się to, jak zabiera je typowemu superbohaterskiemu filmowi. Po Halloween jako okazji do zaprezentowania kombinezonów, następnych nie będzie już wiele. Przebierańcy idą w kąt, a ustępują miejsca kinu, które dużo bardziej zbliża się do mrocznych detektywistycznych produkcji. Mamy seryjnego zabójcę z planem, mamy dość zrozumiały motyw i zastępy policji próbujące go schwytać. We wszystkim pomaga im obdarzony średnim zaufaniem milioner w masce. Rozwiąże każdą zagadkę, wie wszystko, zawsze jest również krok przed służbami. W starciu z kimś takim, jak nieobliczalny Riddler na pewno się przyda. Okazuje się jednak, że nie tylko on jest problemem.
Gotham jest brudne i to nie tylko wtedy gdy na ulice nie wyjadą mu służby sprzątające. Miasto trawią bogacze, ich brudne interesy i korupcja. Połączenie półświatka z tym, co planuje wspomniany superzłoczyńca udaje się o tyle, że obydwie racje uderzają w Mrocznego Rycerza. Układy wyłaniają niewygodne fakty, trupy każą dociec prawdy, a wszystko po kolei rozrywa jego wnętrze. Jak bardzo Batman nie chciałby w tej sytuacji być czystym detektywem, to na tapecie scenariusza jest jego uczłowieczenie. Choć tego typu zagrywki nie zawsze uderzają go osobiście, podczas całego seansu bardzo pomagają w uwierzeniu w tę postać. Ta cecha filmu to znowu plusik w stosunku do Nolana, który uczłowieczał nietoperka zbyt kliszowo.
Choć jest to nowe rozdanie, twórcy nie dają się również złapać pułapkom kolejnego origin story. Jest to o tyle ważne, że przecież mówimy o Batmanie, jednej z najważniejszych postaci popkultury, którego obejrzana po raz kolejny mogłaby wywołać poczucie deja vu nawet u zwierząt domowych. Stąd Bruce Wayne u Reevesa nie doświadcza znowu śmierci Thomasa i Marthy, Alfred nie jest jego lokajem, a od razu współpartnerem, a sam nie wiedzie celebryckiego życia. Jeśli myślicie jednak, że tego typu nadgryzanie kanonu pozbawia emocji, śpieszę donieść, że film korzysta z innych źródeł. Ujście emocjom Batmanowi Pattinsona sprawi obserwowanie innego młodego chłopca, który właśnie stracił ojca. I wcale nie będzie to nacechowane słabiej.
Tak samo jak w emocjach, zbliżenie do ludzi czeka Batmana również w kwestiach czystej fizyki działania. Samochód, którym będzie musiał ścigać złych, nie wygląda już jak jakieś monstrum, walka czasem przynosi ból, a podczas szybowania z ogromnego drapacza chmur drobny błąd oznacza nie najlepiej wyglądający wypadek. Film akcji, szczególnie w późniejszej fazie, również daje o sobie znać i również wypada tak, jak powinien.
Trudno oczywiście nie wspomnieć o tym, jak radzi sobie obsada, a robi to wybornie. Już przed premierą mówiłem, że casting wygląda znakomicie i może być jednym z kół zamachowych tego filmu, a jeszcze chętniej podpisze się pod tym po seansie. Pattinson już udowodnił, że jest w aktorskiej ekstraklasie, jednak to dopiero teraz do swoich osiągnięć może dopisać pociągnięcie dobrze napisanego blockbustera. Oprócz niego ponownie talentem błyszczą Zoe Kravitz i Paul Dano. To już ten czas, w którym internet zaleją porównania, czy to najlepszy Batman, Kobieta kot czy ogólnie film z tym bohaterem. Podkreślając jednak, jak bardzo Batman odbiega od poprzednich wcieleń, czynić je można wyłącznie na podstawie wywołanych emocji. Pozostanę więc przy tym, że wszyscy są znakomici.
Ostateczny werdykt może być tylko jeden. Matt Reeves wykonał kawał znakomitej roboty. Pokazał że uczłowieczenie Batmana robi więcej w zakresie zbliżenia filmu do realizmu, niż wszystkie snyderowe bzdety razem wzięte. Choć film reżysera Ewolucji planety małp wychodził pewnie z podobnego punktu co takie BvS osiągnął swój cel dużo prostszymi i bardziej przyziemnymi środkami. Dawno nie miałem tak, żeby śledzić prawie trzygodzinnego blockbustera z niesłabnącym zainteresowaniem przez calutki seans, a jeszcze dłużej nie zdarzyło się, aby trafić na taki, który przez tak długi metraż zwyczajnie dowoził fabularnie. Wszystko natomiast, co próbowało wzmagać emocje nieco bardziej sztucznie, zapiszę pod oceną na lekki minus. Okazuje się zatem, że nawet w kinie superbohaterskim, czasem warto zdjąć maskę.