Seria Chew była dla mnie wielką niewiadomą, ale i dużym zaskoczeniem w ofercie Mucha Comics. Patrząc z perspektywy człowieka, który skończył już lekturę więcej niż połowy całości, mogę pokusić się o stwierdzenie, że ta szalona, nieprzewidywalna opowieść ma sporo zalet, ale też i kilka wad, które wychodzą na wierzch przy dłuższym obcowaniu z nią.
Przede wszystkim nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wraz z tym albumem fabuła jakby stanęła w miejscu. Do głosu, bo przecież nie do życia, powraca Antonella, szerzej znana jako Toni, siostra Tony’ego, brutalnie zamordowana przez Wampira-Kolekcjonera. Chociaż zginęła, znajduje sposób, by wciąż pomagać swojemu bratu w śledztwach: a musze dodać, że jest to sposób iście kuriozalny. Nasz bohater po spożyciu odciętego palucha swojej siostry jest w stanie nawiązać z nią kontakt i poznać część tajemnic przydatnych w dalszej działalności w ramach FDA.
Skoro już przy tajemnicach jesteśmy, przebywający w więzieniu Savoy wydaje się być z tego faktu zadowolony, ponieważ – cytuję – „jest dokładnie tam, gdzie miał się znaleźć”. Okazuje się, że wspólnie z Johnem Colbym konspirują, wdrażając tajemniczy plan, który jednak stwarza pewne ryzyko. Szczególnie, że w tym samym więzieniu osadzeni są przestępcy, których moce mogą doprowadzić do zagłady świata. A przynajmniej tak jest nam sugerowane.
Jak wspominałem, Przepisy rodzinne niespecjalnie rozwijają główny wątek, co nie znaczy, że nie zapewniają czytelnikowi zabawy podczas lektury. Mam wrażenie, że kontekstowych żartów jest tutaj jeszcze więcej niż w poprzednich tomach, a znajdowanie poukrywanych tu i ówdzie zabawnych karteczek, napisów, zdjęć czy elementów rysunków to świetna rozrywka sama w sobie. Bywa przezabawnie, ale taki już jest styl Laymana i Guillory’ego. Zresztą, spójrzcie tylko na ich biogramy zawarte na końcu każdego z albumów. „Bumerang zrobiony z gniewu” wymiata.
Niestety nie samym żartem człowiek żyje, tom ósmy oceniam zatem bardziej jako zapchajdziurę, która bawi i zaskakuje wyobraźnią duetu autorów, ale w gruncie rzeczy nie ma do zaoferowania zbyt wiele w aspekcie fabularnym. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że twórcy pozostają konsekwentni i wierni swojej wizji, co powinno pozwolić im wprowadzić kolejne udane elementy w nadchodzących tomach serii.
Chew to opowieść wyjątkowa i nieszablonowa, którą naprawdę trudno przyrównać do jakiejkolwiek innej pozycji na rynku. To prześmiewcza, absurdalna, groteskowa historia z ogromną dawką zazwyczaj wyśmienitego humoru, gdzie dzieją się rzeczy wręcz niesamowite, a stworzenia takie jak Żabokury czy ludzie z umiejętnościami związanymi z kulinariami są na porządku dziennym. Jeśli ktoś lubi ten styl, jest już do tej serii przekonany w 100% i nic tego nie zmieni. I odwrotnie – jeśli już zrezygnowaliście z lektury przygód Tony’ego Chu, to w międzyczasie nie wydarzyło się nic, co mogłoby Was przekonać do powrotu.
Mnie ta umowność i cartoonowy styl urzeka niemal od pierwszego tomu, humor nieustannie bawi, a smykałka autorów do coraz większej zabawy konwencją wzbudza szacunek. Być może Przepisy rodzinne nie są tak dobre jak chociażby Zgniłe jabłka, ale jeśli ta konwencja trafia do Was od początku, to z pewnością nadal trafiać będzie. Chew czyta mi się bardzo przyjemnie i chociaż może nie przebrnąłbym przez całość tom po tomie, w dawkach od Mucha Comics przyjmuję serię bez popitki.
Scenariusz: John Layman
Rysunki: Rob Guillory
Tłumaczenie: Robert Lipski
Wydawca: Mucha Comics 2018
Liczba stron: 120
Ocena: 70/100