Wszystko zaczyna się od Stanleya Ipkissa – dość wątpliwej prezencji jegomościa, któremu trafiła się piękność imieniem Katherine. Aby utrzymać jej względy, zdobywa dla niej tajemniczą maskę, dość szybko okazującą się czymś więcej niż bibelotem. I tu rozpoczyna się cała akcja. Zakładając maskę Ipkiss z nieudacznika staje się mordercą i mścicielem. Szybko jednak ją traci, przedmiot wędruje do kolejnych użytkowników, a ci różnie reagują na jej moc…
Filmowa postać Maski to wyłącznie Stanley Ipkiss, z przerwami na psiaka Milo. Poczciwy, dobroduszny mężczyzna, z którego tytułowy artefakt czynił szaloną istotę o zielonej gębie, ale posiadającą hamulce. Był to bohater pozytywny, wręcz kreskówkowy w swych gagach, czemu bez wątpienia przysłużył się talent Jima Carreya. Tu niemal każdy użytkownik maski staje się mordercą, posuwającym się w swych występkach coraz dalej. Stanley, Kathy, porucznik Kelloway czy szereg innych person prędzej czy później traci nad sobą kontrolę. O ile w przypadku szeregowego kryminalisty czy właśnie Ipkissa jest to przemiana niemal totalna, tak w przypadku Kellowaya uwypuklone zostają pewne cechy, a on sam pojmuje zagrożenie.
Dzieło Johna Arcudiego to czarna komedia, będąca dziecięciem swej epoki. Jeśli ktoś czytał Hitmana lub Lobo i klimat tych komiksów do niego trafił, to pierwszy tom Maski jest dla niego. Co dokładnie mam na myśli? Wrzućcie do jednego kotła przejaskrawioną brutalność, humor i dialogi rodem z kina lat 80., z zawadiackimi glinami i złymi przestępcami oraz komiksowe przerysowanie godne superbohaterskich powieści. Maska Omnibus tom 1 to właśnie wywar z powyższych składników. Na start z komiksami to może nie najlepsza pozycja, ale jako rozrywka bez superludzi, ale ocierającą się o wątki nadnaturalne, jest idealny.
Komiks i film są inne, co ma swoje plusy i minusy. Opowieść Arcudiego jest bardziej pokręcona, brutalna i odważna. Tytułowy bohater, niezależnie od swego nosiciela, to osobnik wykorzystujący jedynie zabawne motywy do najczęściej morderczych celów. W skrajnych przypadkach bliżej mu do Jokera niż filmowej interpretacji i stąd owa przemoc wspominana przez wydawcę. Nie jest on jednak jedyną osobą zdolną do popełniania widowiskowych zbrodni. Niejaki Walter, człowiek o aparycji godnej Hulka, staje z nim do swoistej rywalizacji i mimo braku nadprzyrodzonych mocy trzyma się mocno, aż do zaskakującego finału, będącego zresztą znakomitą puentą i kwintesencją humoru tego komiksu.
Maska w komiksie zwany jest Wielkim Łbem. Ani razu nie pada tytułowy pseudonim, ale patrząc na to, jak Doug Mahnke narysował bohatera i pewne okoliczności fabularne, jest to podyktowane logiką. Wszak nikt nie wie, że gość z wielkim, zielonym łbem to losowi ludzie z magiczną maską… Wracając jednak do ilustracji, Mahnke to solidny artysta i sam projekt głównego bohatera jest świetny. Dominuje może nieco za bardzo resztę świata przedstawionego, ale to on jest sprawcą całego show. Ogromna część pomysłów rysownika została żywcem przeniesiona na ekran, co tylko pokazuje ich żywotność, wykraczającą poza nieruchome kadry komiksu. Miejscami trochę słabiej dzieje się w kolorach, co jednak jeszcze bardziej podkreśla niezwykłość Maski/Wielkiego Łba.
Maska Omnibus tom 1 to komiks dla fanów dobrego, lekkiego i miejscami nieco przaśnego humoru, komiksowej brutalności bez trzymanki i dobrej, niezobowiązującej akcji. John Arcudi i Doug Mahnke stworzyli dzieło będące czymś więcej niż podstawą pod głośną ekranizację, ale nie siliłbym się na rozdmuchiwanie zawartych tu wątków. W zmianach osobowości użytkowników maski można co prawda doszukiwać się jungowskiego cienia, walki z własnymi demonami i tak dalej, ale sądzę, że to po prostu komedia z artefaktem, który czyni z człowieka nieśmiertelnego szaleńca. Chociaż…?
Tytuł oryginalny: The Mask Omnibus Vol.1
Scenariusz: John Arcudi
Rysunki: Doug Mahnke
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Wydawca: Wydawnictwo Non Stop Comics 2021
Liczba stron: 376
Ocena: 80/100