Cała metalowa saga Scotta Snydera w pewnym momencie każdemu staje w gardle. Z założenia crossover ten miał jakoś uporządkować bałagan, jaki narósł w DC przez lata babrania się w kryzysach i próbach ich odkręcenia. Na razie dostajemy jeszcze większy kryzys, gdzie zasady są łamane na każdej stronie i nie sposób przewidzieć, jak dalej potoczy się akcja. Nie będę streszczał kilku wątków fabularnych, bo oprócz Trójcy ważną rolę otrzymują choćby speedsterzy, a to ledwie część ogółu wydarzeń, będących na dodatek dopiero gdzieś na półmetku.
Snyder ma smykałkę do tworzenia kolejnych złowrogich wcieleń Batmana i w tym tomie poznajemy Króla Robina. To Bruce Wayne, który stał się nie Batmanem, a właśnie makabrycznym wcieleniem Robina. Mrocznym, zdegenerowanym młokosem o sprawności Mrocznego Rycerza, który staje się jednym z najbliższych sojuszników napompowanego mocą Batmana, Który Się Śmieje. Jak w innych przypadkach, radziłbym traktować go z przymrużeniem oka, bo łotrzyk ten prezentuje się dobrze w kontekście całej historii i spełnia się znakomicie w roli przejaskrawionego badassa, nie będąc przy tym postacią o złożoności łotrów z Arkham.
Batman Death Metal tom 2 to album dla fanów superbohaterów z ekstremalną nutą. I nie mam na myśli czegoś przełomowego, a raczej rozrośniętego jak zestawy fast foodów dla rekordzistów. Skojarzenie z szybkim żarciem nie jest zresztą przypadkowe. Death Metal to opowieść smaczna, wysokoenergetyczna, ale nie oferująca wielu wysublimowanych przeżyć wrażliwszemu czytelnikowi. I aż mi trochę z tym źle, ale całość i tak sprawia mi pewną radość z lektury, którą wchłaniałem bez poczucia zmęczenia, jak zdarza się przy co większych eventach obu wydawców.
Wydawca zadbał o to, żeby Batman Death Metal wyglądał dobrze. Greg Capullo pojawia się tu ledwie na kilku stronach, ale Francis Manapul czy Riley Rossmo oddają uber-kryzysowy klimat wystarczająco dobrze. Projekty złych Batmanów zawsze były interesujące, ale Król Robin to zły Cudowny Chłopiec, na którego zasługiwaliśmy od początku metalowej sagi. Atmosfera apokaliptycznego zagrożenia na totalną skalę nadal trzyma się nieźle i jedyne co by się przydało, to rysownicy o mocniejszej, dojrzalszej kresce, ale to już moje osobiste zachcianki.
Batman Death Metal tom 2 to kryzys pomnożony przez milion. Scott Snyder i pozostali twórcy idą ścieżką Batman Metal ze spotworniałymi wersjami Mrocznego Rycerza i herosami ledwo uchodzącymi śmierci, ale pozwalają sobie na więcej. Seria Snydera jest lepsza od tego, co wyprawia się obecnie na łamach najważniejszych serii DC, ale jest rozrywką na poziomie blockbustera, może tylko miejscami brutalniejszego od standardu gatunku. Czekam na kolejne tomy, licząc po prostu na dobrą zabawę, bez łudzenia się na trwałe zmiany w uniwersum. Bo nie ma nic bardziej zabójczego dla wydawcy niż stabilny, przewidywalny świat, czyż nie?
Tytuł oryginalny: Batman Death Metal. Tome 2
Scenariusz: Scott Snyder, James Tynion IV i inni
Rysunki: Greg Capullo, Francis Manapuli inni
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 240
Ocena: 75/100