Moon Knight tom 1 – Z martwych – recenzja komiksu

Superbohater musi być moralny, silny i przede wszystkim zrównoważony psychicznie. Tak przynajmniej jest w teorii. W praktyce otrzymujemy Batmana, którego niewiele dzieli od jego antagonistów z Arkham, czy Punishera, którego metody skutecznie separują go od reszty superbohaterskiej braci. Moon Knight to kolejny przedstawiciel zawodu samozwańczego obrońcy świata, któremu brak piątej klepki. Czy jest to wynik nierozerwalnego połączenia ze starożytnym bogiem, czy może bardziej ludzkie naleciałości – kto wie? Ważne, że pierwsze wydane w Polsce przygody z jego udziałem to coś więcej, niż prosta historia o człowieku w masce.

Strona komiksu Moon Knight tom 1: Z martwych

Kim jest ten cały Moon Knight? Postać ta nie cieszy się popularnością Wolverine’a czy Spider-Mana. W skrócie – Marc Spector, będący niezłym hulaką, nabył swoje zdolności umierając na pustyni. Gdy już miał znaleźć się po drugiej stronie, z opresji wyratował go Khonshu, egipski bóg Księżyca, który w zamian wymógł na nim stanie się jego awatarem. Niby nic niezwykłego, prawda? W świecie, gdzie nordyckie bóstwo pojawia się codziennie, a i grecki panteon zaszczyci czytelnika swoimi przedstawicielami, bogowie faraonów nie powinni być czymś niesamowitym. A jednak – Khonshu to bóg niejednoznaczny i nader ciekawy. Moon Knight jest więc bohaterem, który wie jak przyłożyć pięścią, ale też nieźle radzi sobie z rzeczami niepojętymi. W przeciwieństwie jednak do telewizyjnych jasnowidzów, łapiących tropy wąchając mało subtelnie czyjeś gacie, odwołuje się do bardziej stabilnych, duchowych metod i przewodników.

Fabularnie Z martwych podzielony jest na kilka mniejszych historii, upiętych wszak jednym wątkiem w zamkniętą całość. Moon Knight pełni w nich rolę ekstraordynaryjnego detektywa, który oprócz klasycznej dedukcji, oferuje służbom pomoc natury nadnaturalnej. Więź z egipskim bóstwem księżyca otwiera mu drzwi zamknięte nawet dla najwybitniejszych policyjnych śledczych. Co jednocześnie nie przeszkadza mu przy okazji korzystać z nowoczesnego sprzętu, na przykład śnieżnobiałej jak jego kostium limuzyny. I przyznaję – dzięki niej naprawdę można zrozumieć, czemu bohater lubi być zauważany. Przesiadka z taksówki, jaką niegdyś się poruszał, do luksusowego wozu, to tylko część nowego wizerunku awatara egipskiego bóstwa – heros imponuje swoimi nowymi zabawkami, zaś garnitur prezentuje się o wiele lepiej, niż bezkształtny płaszcz, z którego ostała się jedynie maska, nadająca teraz nie tylko anonimowości, ale i tajemniczości oryginałowi, który ją nosi.

Strona komiksu Moon Knight tom 1: Z martwych

Spector to człowiek lekko niezrównoważony, ale jednocześnie genialny, co w połączeniu nazywa się często ekscentrycznością i podziwiane jest przez wielu. Jego metody, zachowanie i rzecz jasna styl są dość nieszablonowe. Inteligentne i spostrzegawcze uwagi i monologi, oraz mało wysublimowane i miejscami widowiskowe techniki pracy sprawiają wrażenie, iż ktoś w jednym komiksie połączył kwestie Deadpoola, Batmana i detektywa parającego się okultyzmem. Najbardziej jednak w oczy rzuca się kolor jego ubrań i gadżetów. Biel nie jest najlepszą barwą, gdy pragnie się być herosem działającym w nocy. Moon Knight jednak celowo ubiera się w ten sposób, co jest dość logiczne – najjaśniejszym punktem na nocnym niebie jest wszakże nasz naturalny satelita. Mimo to nie można ulec wrażeniu, że sam bohater myśli o tym w nieco inny sposób.

Nic nie mogłoby oddawać lepiej rysunków, gdzie mistyczne motywy mieszają się z miejskim klimatem nieco mniej przyjaznych dzielnic, niż plansze Declana Shalvey’a. W pierwszym kontakcie rzuca się w oczy postać głównego bohatera, a jakże, całego na biało. Miejscami jest on wręcz jasną plamą na tle brudu i mroku lokacji, w jakich się znajduje. Rysownik nie pozwala na nudę – psychodeliczna jazda bez trzymanki w dość grzybkowym nastroju ujęła mnie bez reszty. Ta scena bodaj najlepiej oddaje ogólny klimat przygód Moon Knighta, wydająca się bardziej snem szaleńca, oniryczną podróżą przeczącą jakimkolwiek prawom logiki.

Strona komiksu Moon Knight tom 1: Z martwych

Warren Ellis to scenarzysta utytułowany, znany między innymi z tak cenionych serii, jak Planetary i Transmetropolitan, które skądinąd zostały zapowiedziane przez Egmont. W Moon Knight pokazuje, że nawet postać z ławki rezerwowych ma dużo do zaoferowania. Jego świeże podejście do Marca Spectora i jego superbohaterskiej profesji solidnie rozwinęło tę postać. Fabuła, w której heros nie tłucze się z kolejnym zamaskowanym przeciwnikiem, a zajmuje się bardziej detektywistyczną robotą, jest przy całej otoczce niestabilności głównego bohatera kolejnym majstersztykiem w jego wykonaniu. Wystarczy przypomnieć, że oprócz rozwiązywania sprawy morderstwa, bohater zajmuje się też karceniem duchów lubujących się w chuliganerii i odkrywa sekrety dotąd skrzętnie zamiatane pod dywan, by zrozumieć niezwykłość powyższego albumu.

Pierwszy tom serii Moon Knight zaskoczył mnie jak żaden dotąd tytuł z Marvel NOW!. Bohater, który nigdy nie zwracał mojej większej uwagi, teraz wysunął się na przód, zrównując się z cenionymi przeze mnie seriami Thor Gromowładny Aarona czy Hawkeye Fractiona. Często dane dzieło literackie kojarzy mi się z utworami muzycznymi – tak jest i w tym przypadku. Tym razem padło na Moonlight Drive grupy The Doors. A więcb- let’s swim to the moon, let’s climb through the tide…


Okładka komiksu Moon Knight tom 1: Z martwych

Tytuł oryginalny: Moon Knight Vol. 1: From The Dead

Scenariusz: Warren Ellis

Rysunki: Declan Shalvey

Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski

Wydawca: Egmont 2018

Liczba stron: 192

Ocena: 90/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?