Nie patrz w górę
Nie patrz w górę

Nie patrz w górę – recenzja filmu Netflixa. To już jest koniec

Adam McKay to jeden z tych twórców, którzy działają jak magnes na gwiazdorskie nazwiska. Poprzednie dokonania zagwarantowały mu zarówno znakomite obsady, jak i dużą swobodę twórczą przy kolejnych projektach. McKay od czasu Big Short tworzy filmy będące w dużej mierze błyskotliwymi esejami na temat współczesnej historii Stanów Zjednoczonych. To obrazy rozrywkowe, ale wymagające jednocześnie od widza nieustannego skupienia, jeśli chcemy wychwycić wszystkie niuanse. Podobnie jest w przypadku najnowszego Nie patrz w górę, które powstało za netfliksowe pieniądze, a na platformie będziecie mogli to zobaczyć 24 grudnia przy wigilijnym karpiku.

Studentka astronomii Kate Dibiasky (Jennifer Lawrence) odkrywa kometę znajdującą się na kursie kolizyjnym z ziemią. Po dokładniejszej analizie zjawiska, w której pomaga jej profesor Randall Mindy (Leonardo DiCaprio) okazuje się, że niemal ze stuprocentową pewnością ludzkość zostanie unicestwiona w wyniku zderzenia komety z naszą planetą za jakieś pół roku. Kate i Randall próbują dotrzeć z tą informacją na początku do prezydentki Stanów Zjednoczonych (Meryl Streep), a potem do mediów. Problem w tym, że ludzie nie wydają się być specjalnie przejęci nadchodzącym końcem.

Nie patrz w górę

fot: materiały prasowe/Netflix

Podróż bohaterów walczących o prawdę w ujęciu McKaya wypełniona jest absurdem. Dostaje się zarówno politykom, samozwańczym geniuszom-miliarderom, dziennikarzom, a także normalnym ludziom upojonym chwilą sukcesu. Nie patrz w górę jako satyra korzysta z prostych tropów, co może być rozczarowaniem dla fanów kompleksowej narracji Vice. W wielu momentach relacje między bohaterami schodzą na dalszy plan, a liczą się pojedyncze gagi. Jest zabawnie, ale gdy dłużej się zastanowimy nad wydźwiękiem poszczególnych scen, to może zrobić się też cholernie smutno. To podejście kojarzy mi się bardzo z twórczością Kurta Vonneguta; gdyby ktoś mi wmówił, że najnowszy film McKaya jest adaptacją jednej z powieści amerykańskiego pisarza, to pewnie bym uwierzył. Vonnegutowscy wydają się też sami bohaterowie, różnie znoszący sytuację, bo zmagający się z lękami, łykający xanax profesor Mindy korzysta ze swoich pięciu minut sławy, natomiast Kate wykrzykuje emocje, reagując na to, że nie jest poważnie traktowana. Jest również cała masa soczystych epizodów, aby się zbytnio nie rozwodzić, wspomnę jedynie o chcącym własnoręcznie rozprawić się z kometą patriotą Benedikcie Drasku (Ron Perlman).

Zobacz również: Psie pazury – recenzja filmu Netflix z Benedictem Cumberbatchem

Filmy McKaya można rozpoznać po charakterystycznej stronie wizualnej. Jest to zamierzenie niedoskonałe, bliskie reportażu, z rozwiązaniami kojarzonymi raczej z kinem dokumentalnym. Kamera jest blisko postaci, wykonuje czasami nagłe zbliżenia, a niezręczność niektórych sytuacji podkreślana jest już samą kompozycją kadrów. Oglądamy również wielokrotnie kadry w kadrze, a polega to na tym, że bohaterowie występują w programach telewizyjnych oraz w efekcie swoich publicznych wystąpień pojawiają się w memach lub filmikach na youtube. No i wiadomo, świetny soundtrack na czele ze śpiewanym przez Arianę Grande i Kida Cudiego kawałkiem Just Look Up.

Nie patrz w górę

fot: materiały prasowe/Netflix

Nie patrz w górę wydaje się być bardziej przystępny narracyjnie w porównaniu do poprzednich filmów McKaya. Gubi zawiłość na rzecz gwarancji dobrej zabawy. Pewnie niektórzy powiedzą, że to trwający zdecydowanie zbyt długo skecz SNL, który nie wnika głębiej w problemy trawiące współczesność. Ja jednak bawiłem się dobrze, a oprócz satyrycznego spojrzenia widzę w najnowszym filmie McKaya sporo ciepła i empatii. Bo jeśli tylko czasem pomyślimy o kimś innym niż o sobie, to kto wie, może zamiast przetrwania mamy przynajmniej szansę na koniec świata utrzymany w niezłej atmosferze.

Nie patrz w górę możecie zobaczyć również w kinach! Kliknijcie w poniższy obrazek, aby sprawdzić, w jakim kinie można obejrzeć film.

Fan westernów, kina noir i lat 80. Woli pisać o filmach niż o sobie.
A tu sobie zapisuje rzeczy:
https://www.facebook.com/Wjednymujeciu1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Robert Skrzypczyński pisze:

Nie mogę pojąć, jak w jednym tekście można zmieścić „cholerny smutek” – zrozumiały, bo to film o ludzkości niszczącej własny dom – oraz „wigilijnego karpika”, czyli właśnie jeden z przykładów tego jak w imię swoich egoistycznych zachcianek ludzie traktują świat i inne gatunki go zamieszkujące. Naprawdę mamy przerąbane; żal tylko, że dobrzy ludzie i przyroda pozaludzka na tym cierpią.

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?