Tom otwiera zeszyt, w którym Flash ostatecznie rozprawia się z zamieszaniem jeszcze ze swego Roku pierwszego. Co zmusiło mnie do powrotu do poprzedniego tomu, gdyż Williamson powoli zaczyna potykać się o własne nogi. Większość tomu wypełnia jednak zupełnie inna przygoda. Flash zaczyna tracić kontrolę nad swoimi zdolnościami, również pod względem ich efektywności. Tymczasem podrasowany przez Perpetuę Luthor nie pominął w swej szczodrości szemranego towarzystwa z Central City i w ramach Roku łotrów bonus dostał też niejaki Kapitan Chłód, któremu warto poświęcić kilka słów.
Chłód to osobnik, który przez sporą część swej kariery był łotrzykiem z niższej półki, ubranym w zimowy kubrak i zafiksowany był na punkcie ujemnych temperatur. Zazwyczaj pełnił rolę powracającego utrapienia niż zagrożenia na miarę goryla-telepaty czy psychofana z przyszłości. Tu jednak, dostając do ręki narzędzia do czynienia wielkiego terroru, zachowuje się jak zakompleksiony dzieciak, mający możliwość odegrania się na dręczących go szkolnych byczkach. Rekrutuje grupę podobnych mu wrzodów na żywocie Flasha i jak łatwo się domyślić – zamraża miasto. Niby nic groźnego, ale czyż zakompleksione typy nie udowadniały wielokrotnie, że w odpowiednich warunkach stają się prawdziwymi bestiami?
Powoli nie potrafię traktować Flasha Joshuy Williamsona poważnie, jeśli w ogóle można tak podchodzić do liniowych serii superhero. Nie chodzi tu o jakieś braki, bo te są, ale przysłania je sprawność scenarzysty i przede wszystkim tempo akcji, niepozwalające przyczepić się do szczególików. Główną tego przyczyną jest natomiast coraz śmielsze mieszanie lekkiego humoru trykociarskiego z tonami dramatycznymi. Zwykle to działa, ale autor bywa w tym coraz bardziej skrajny i chwilami dostajemy sinusoidalną jazdę bez trzymanki. I nie mam na myśli tu głównych idei napędzających serię, a drobne wydarzenia, jak choćby relacja Flasha z siostrą swego adwersarza.
Źródło mocy Flasha w rękach Joshuy Williamsona z potężnego nie-wiadomo-czego awansowało na niestabilną siłę, mającą swe przeciwstawne moce i pełniącą rolę czegoś więcej niż dopalacza dla sprinterów. Scenarzysta balansuje na granicy przesadzenia z jej cudownością, ale za każdym razem w porę się cofa. W tym tomie niemal dochodzi do kilku absurdów, ale w ramach superbohaterskich ekscesów i tego, co potrafi zrobić sobie DC, są one niemal niezauważalne. Sceptycy gatunku superbohaterskiego mogą być na to uczuleni, ale to wciąż mniej umowności niż w wielkich nieskończonych kryzysach.
Flash tom 13: Rządy łotrów nie jest niczym więcej i niczym mniej od poprzednich tomów. Williamson poszedł tu bardziej w heroiczno-widowiskowe tony, ale ci, którzy dotrwali do trzynastego albumu z szybkonogim herosem nie poczują się zawiedzeni. Acz miłośnicy wielkich przetasowań zmarszczą czoło. Williamson nie rozsadza rzeczywistości Flasha w pył, ale wprowadza ją w serię pomniejszych kryzysów, niepozwalających stać bohaterowi w miejscu. Gdyby nieco skondensować całą serię, zapewne otrzymalibyśmy coś bardziej epokowego, ale i w takiej formie jest to po prostu przyjemny komiks.
Tytuł oryginalny: Flash vol.13: Rogues Reign
Scenariusz: Joshua Williamson
Rysunki: Rafa Sandoval, Christian Duce
Tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 144
Ocena: 65/100