Project Zero: Maiden of Black Water - recenzja gry.
Project Zero: Maiden of Black Water - recenzja gry.

Project Zero: Maiden of Black Water – recenzja gry. ,,Koszmar” w japońskich górach

Seria Project Zero zawsze była dla mnie wyjątkowa i unikalna dzięki swoim mechanikom. Przez ciągle towarzyszący niepokój kojarzyła mi się też z małą ilością snu. Dlatego bardzo ucieszyłem się z wiadomości, że najnowsza odsłona serii zmierza na nowe konsole – wcześniej wydana była na Wii U. Pierwszego wieczoru po pobraniu gry usiadłem do niej i byłem przerażony…. przerażony jakością tytułu. Czy piąta odsłona cyklu na pewno jest godna swoich poprzedniczek?

Project Zero: Maiden of Black Water to gra reprezentująca gatunek survival horror, która pierwotnie w 2014 roku została wydana przez Koei Temco na konsolę Wii U. Ostatnio z okazji dwudziestolecia serii powróciła z zaświatów w odświeżonej edycji na konsole ósmej i dziewiątej generacji oraz na PC-ty. Seria Project Zero, znana również pod nazwą Fatal Frame, jest bardzo ceniona wśród fanów klasycznych survival horrorów. Maiden of Black Water to piąta odsłona tej serii.

Zobacz również: Hogwarts Legacy – gra ukaże się po premierze kolejnej części Fantastycznych Zwierząt

Historia przeklętej góry

Fabuła Project Zero 5 obraca się głównie wokół góry Hikayama – tajemniczego miejsca, pełnego bolesnych i krwawych wspomnień. Warto również nadmienić, że miejsce akcji było wzorowane na lesie Aokigahara, szerzej znanego jako „Las samobójców”. Historię poznajemy z perspektywy trzech postaci, które wybrały się w podróż na górę Hikami z różnych pobudek. Pierwszą z nich jest Yuri Kozukata. wyrusza ona do tego przeklętego miejsca w celu odnalezienia zaginionej szefowej. Wcielamy się również w Rena Hojo, który na górze Hikami poszukuję inspiracji do napisania nowej książki. I jest jeszcze Miu Hinasaki – ta poszukuję tam swojej zaginionej matki.

Fabułę gry poznajemy przede wszystkim przy pomocy dużej liczby notatek, jakie można odnaleźć w świecie gry, oraz dzięki naprawdę dobrze zrealizowanym scenkom przerywnikowym. Dzięki notatkom możemy lepiej poznać historię przeklętej góry i skrywanych przez nią tajemnic. Przeczytamy między innymi o obrzędach, odprawianych na wcześniej wspomnianej górze. Jeśli interesuję nas głębszy sens całej historii, będziemy skazani na czytanie tych zapisków, bo informacje przekazywane w trakcie cutscenek nie odkrywają zbyt wielu kart. Na szczęście ilość notatek nie jest zabójcza, a sama ich długość nie odstrasza – nie występują tu całe referaty na jakiś przypadkowy temat, jak to miało miejsce na przykład w Death Stranding. 

Tajemnicza otoczka tej historii jest jej wielkim plusem, chociaż fabuła nie powala. Został tu bardzo zubożony jeden wątek, który mocno ceniłem sobie w tej serii. Chodzi mi o losy duchów, z którymi stajemy w szranki w trakcie gry. Chociażby w części drugiej był to bardzo rozwinięty aspekt, gdzie przez całą długość trwania rozgrywki zbieraliśmy notatki opisujące różne duchy. Aż w końcu trafialiśmy na jednego z nich i dokładnie wiedzieliśmy kim on jest. W Maiden of Black Water bardzo mi tego brakuje, a historie napotykanych zjaw – oprócz kilku wyjątków – są nijakie i nierozwinięte.

Kadr z gry Project Zero Maiden of Black Water

Zobacz również: Studio Guerrilla przybliża kolejne fakty na temat Horizon Forbidden West

Śmierć za obiektywem

Rozgrywka w tej odsłonie Fatal Frame nie odbiega zbytnio od poprzedniczek, a jedynie przynosi kilka usprawnień. Gameplay możemy podzielić na dwa segmenty: eksplorację i walki.

Eksploracja w tej części serii została praktycznie zabita i jest to dla mnie duży minus. Dokonało się to za sprawą mechaniki Shadow readingu. Shadow reading polega na przyzywaniu duchowego pomocnika, który pokazuję nam, gdzie trzeba iść. Nie mam pojęcia, co strzeliło do głowy twórcom, dodając to do gry. Eksploracja traci jakikolwiek sens, a gra zatraca napięcie wywoływane poczuciem zagubienia czy niepewności. Gra nie daje nawet na chwilę zabłądzić, a fakt, że wiemy, gdzie trzeba się dalej udać, daje niepożądane tu poczucie bezpieczeństwa. To z kolei powoduje mniejsze poczucie strachu — istna reakcja łańcuchowa nadszarpująca grozę. Jedyne momenty, gdzie nie możemy przyzwać swojego pomocnika, to „zagadki”. Dlaczego napisałem zagadki w cudzysłowie? Bardzo dobre pytanie! Ponieważ poziom zagadek jest tak niski, że aż szkoda w ogóle o nich wspominać. Najtrudniejsza „zagadka” wyglądała następująco: aby otworzyć drzwi, musisz zrobić zdjęcie klamce, a w zamian otrzymujesz zdjęcie jakiegoś miejsca albo kilku miejsc. Następnie musisz znaleźć te miejsca, aby otworzyć wspomniane drzwi… Śmiech na sali.

Kadr z gry Project Zero: Maiden of Black Water

Drugim ważnym elementem rozgrywki jest walka, czyli najbardziej wyróżniający tę serię element. Walczymy tu przy pomocy aparatu o nazwie Camera Obscura. Umożliwia nam ona neutralizację duchów. W trakcie gry staniemy w szranki z całą gamą przeróżnych upiorów przebywających na górze Hikami i naszym najlepszym kompanem w tej sytuacji będzie właśnie nasz aparat i refleks. Walka jest dosyć prosta, ale ma sporo niuansów, które nadają jej dynamiki. Do tego ilość różnych wrogów zmusza nas do przyjęcia innej strategii w stosunku do każdego ze starć. Głównymi mechanikami ścierania się z marami, oprócz podstawowego cykania fotek, są Fatal Framey, czyli zdjęcia wykonane tuż przed atakiem przeciwnika posiadające duży bonus do obrażeń. Kolejną często wykorzystywaną przeze mnie techniką był Shutter Chance, który mogliśmy wykonać, gdy uchwyciliśmy aparatem wszystkie słabe punkty oponenta. Nie musiały to być słabe punkty należące do tego konkretnego widma, dlatego ten sposób atakowania miał duże zastosowanie z większą ilością rywali. Niestety, już pod koniec gry walka zaczęła mnie bardzo męczyć. Starcia w Project Zero trwają często nawet po kilka minut, a w ostatnich epizodach gry tej walki było zdecydowanie za dużo. Często dochodziło do absurdalnych sytuacji, w których moment po zakończeniu jednej batalii rozpoczynałeś od razu drugą. Był to dla mnie problem i kilka potyczek pod koniec gry pominąłem, uciekając od napastników.

Kadr z gry Project Zero: Maiden of Black Water

 Zobacz również: Lies of P – souls-like inspirowany Pinokiem na nowym zwiastunie!

Nieustająca symfonia grozy

Rzecz, którą trzeba oddać Project Zero: Maiden of Black Water, jest na pewno świetny, wylewający się z ekranu klimat już od ekranu startowego. Dużą zasługę ma tutaj świetne udźwiękowienie całej gry – od odgłosów mrocznego lasu, poprzez upiorne dźwięki duchów, aż do świetnej muzyki. Jeśli chodzi o udźwiękowienie, to wszystko tutaj zagrało, ewentualnie mógłbym się przyczepić do średniego angielskiego dubbingu, ale i tak ogrywałem całość w języku japońskim.

Uważam, że warto sięgnąć po Project Zero: Maiden of Black Water, szczególnie jeśli nigdy nie miało się z tą serią wcześniej styczności. Nie jest to może najlepsza część marki, ale stanowi dobre wprowadzenie i może zachęcić do sięgnięcia po poprzedniczki.


Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Od wielu lat zapalony gracz, fan anime, pasjonat kina i literatury.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?