Plan B – recenzja filmu Kingi Dębskiej!

Dwa lata temu za sprawą Moich córek krów miłośnicy polskiego kina szerzej usłyszeli o Kindze Dębskiej. Kariera urodzonej w Białymstoku reżyserki trwała co prawda dużo dłużej, jednak dopiero wtedy na jej film waliło do kin ponad 700 tys. widzów i był on jednym z większych rodzimych hitów przełomu 2015 i 2016 roku. Sam pamiętam go jako taki typowy dobry film, czyli polską produkcję, która koła nie wynajduje i nie zwala z fotela, ale ogląda się ją z nieskrywaną przyjemnością. Miała swoje mankamenty, ale nadrabiała to fantastyczną grą aktorską Kuleszy, Muskały czy Dziędziela i widocznym na każdym kroku czujnym okiem utalentowanej reżyserki. Dlatego myślę, że spora grupka widzów w kraju czeka na jej nowy film. Sam również spoglądałem w jego kierunku z zaciekawieniem. A po zobaczeniu, mam podobne wrażenia do tych sprzed dwóch lat.

Zobacz również: TOP 30 – Najlepsze filmy 2017 roku!

Plan B to film opowiadający historię czterech bohaterów na przestrzeni kilku (bądź kilkunastu, ale raczej stawiłabym na to pierwsze, nie powiem jednak dlaczego, bo będzie spoiler) dni, chwilę przed Walentynkami. Mamy przedterminowo zwolnionego z więzienia Mirka, Natalię, której córka wyjeżdża za ocean, wykładającą na uczelni Agnieszkę uwikłaną w romans z jednym z profesorów oraz Klarę, która jest samotna i lepi aniołki z gliny. Każde z nich kogoś straciło i każde z nich musi się po tym pozbierać. A pomóc im w tym mają przeplatające się pomiędzy wątkami postacie drugoplanowe oraz pewien pies…

Brzmi jak kolejna część Listów do M. i nie jest to wcale skojarzenie bezzasadne. Jeśli chciałbym scharakteryzować ten film jednym zdaniem, to najszybciej byłoby mi powiedzieć właśnie, że są to takie Listy do M. tylko bardziej na serio i zrobione lepiej. A to lepiej w bardzo dużym stopniu znaczy szczerzej. W tych bohaterów oraz ich dramaty i rozterki wierzymy. Bo choć słodkich scen i lukru tutaj nie brakuje, to nie jest go za dużo i świetnie kontrastuje on ze scenami o znacznie bardziej gorzkim smaku. Poza tym poprawia przystępność filmu, dzięki czemu będzie on w stanie ściągnąć do kin większe rzesze widzów. I będą się oni dobrze bawić.

Zobacz również: Listy do M. 3 – recenzja trzeciej częśći ulubionej komedii romantycznej Polaków!

Także za sprawą obsady, która ponownie robi świetną robotę. A najlepszy jest zdecydowanie Marcin Dorociński i jego Mirek. Od samego początku widzimy, jak świetne wczuwa się w postać wypuszczonego dopiero z więzienia gościa, który musi ułożyć sobie życie na nowo. Widać i czuć jego wyobcowanie oraz 500 myśli na minutę i nie jest to ani przez chwilę fałszywe. Nawet gdy film sięga po najprostszy trik, pieska Kotleta (tak czworonóg w filmie się wabi) to robi to bez wrażenia wyłudzania od nas emocji. Przybłęda ta nie jest tam po to, aby widzowie patrzyli i mówili, jaki to on słodki. Kotlet rysuje bowiem wyraźnie kolejne kreski charakterystyki Mirka. I na szczęście nie są to kreski grube. Reszta głównej obsady również daje sobie radę świetnie, a oprócz nich możemy podziwiać niezły drugi plan, ze znakomitą Małgorzatą Gorol na czele. Aktorka ta pojawiała się wcześniej w pojedynczych odcinkach seriali TVP, jednak jest to jej pierwsza rola w pełnometrażowym filmie (chyba że zdjęcia do Twarzy Szumowskiej, której premiera w kwietniu, odbyły się wcześniej), a od razu tak dobra.

dorocinski

Po tych kilku akapitach czytający mógłby wywnioskować, że film otrzyma ode mnie bardzo wysoką ocenę. I rzeczywiście mogłoby tak być, gdyby nie jeden poważny mankament, który go trawi, tak samo, jak trawił Moje córki krowy. Oglądając go nie można wyzbyć się wrażenia, że fabularnie stoi w miejscu. Wygląda to tak, jakby nie chciał opowiadać historii, a raczej tylko nakreślić sytuację każdego z bohaterów. Film nie jest długi, jego metraż to bowiem ledwie 85 minut. Podczas siedzenia w sali kinowej czas leciał szybko i przyjemnie, jednak cały czas czekałem aż zacznie się tu dziać coś więcej. Oglądałem długą ekspozycję, w której pani Kinga Dębska starannie kreśli swoich bohaterów, a gdy spojrzałem na zegarek stwierdziłem, że minęła już ponad godzina, a film ma, a przynajmniej powinien mieć mi jeszcze tyle do powiedzenia. I jasne, na koniec każdego wątku jest puenta, ale ma się wrażenie, że w nikłym stopniu wynika ona z ekranowych wydarzeń. Bo tych było na nią zwyczajnie za mało.

Zobacz również: Najlepsze filmy i największe rozczarowania 2017 według redakcji Movies Room

Plan B trafi do kin na niecałe dwa tygodnie przed Walentynkami. I jasne, że wtedy, w obliczu masowego śledzenia przez Polaków ślubu państwa Grey, przyda się alternatywa. A ta alternatywa, mimo tego jednego wyraźnego mankamentu jest naprawdę dobra. W dodatku potwierdza, że na filmową mapę Polski równym żołnierskim krokiem wkroczyła kolejna utalentowana reżyserka. I że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

ilustracja wprowadzenia: NEXT FILM

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?