Jednym z ważniejszych pytań fabularnych, zadawanych przez fanów przed premierą, było to, dlaczego Eternals nie pomogli wcześniej. Miotali się po kosmosie, także po ziemi, od grubych tysięcy lat, a wtedy, kiedy pstryknięcie palcami pozbawiało życia połowy ludzkości, akurat mieli wolne. Film daje odpowiedź dość jasną fabularnie, jednak sam problem robi swoim głównym tematem. Zastanawia się, długo i rozsądnie, czy ludzkości pomagać w ogóle trzeba i czy zmienianie biegu historii przez nieśmiertelnych przybyszy w ogóle powinno mieć miejsce. W trakcie seansu stawiane jest różne za i przeciw, a postacie opowiadają się po obydwu stronach barykady. Samo to, że osią jest ciekawie zarysowana sprzeczność, w której w dodatku uczestniczą właściwie wszyscy bohaterowie, już jest nowością. A dalej jest tylko lepiej.
Bo Eternals to film, któremu równie blisko do poprzednich dokonań Zhao, co do Avengers. Jeśli po przeczytaniu tego zdania jesteście zmieszani, dopowiem jeszcze, że urodzona w Pekinie twórczyni jak tylko może próbuje w historii o planetach niszczonych na pół odnaleźć kameralność. Bardzo często jej się to udaje, przez co film intryguje. To zakrojone na szeroką, międzygalaktyczną skalę widowisko, które w gruncie rzeczy jest małą historią o tarciach rodzinnych. I o konsekwencjach, do których tarcia te mogą prowadzić.
Nowa ekipa bohaterów zyskuje przez to na sympatii, a dodać należy również, że ich zachowania nie są typowe dla tego uniwersum. Film bowiem, podobnie jak przed laty znakomite Civil War znajduje miejsce na konflikt wewnątrz grupy i mimo faktu, że prawie nie znamy jeszcze jego uczestników, jest w stanie w niego zaangażować. Wszystko przez zrozumienie racji, tak łatwe z obu stron. Dzięki temu nawet postacie, które czynią rzeczy wykraczające poza superbohaterską przeciętność w teoretycznie złą stronę, są lubiane. Zhao zrobiła to z nowym bohaterami równie szybko, jak kiedyś Gunn. Jak widać jednak, zupełnie inną metodą.
Warto dodać, że wszystkie wspomniane cechy sprawiają, iż nie jest to film efektowny. Jeśli spodziewacie się Avengers, tylko na E, czyli pompatycznego widowiska, w którym wielkie miliony widać w spektakularnych scenach akcji, możecie się rozczarować. Choć styl wizualny jest wyraźny, a Eternals to przecież mocarze, trudno emocjonować się wszystkim tym, co dzieje się w filmie w kwestiach akcji. No, może poza Makkari, której szybkość wygląda na ekranie świetnie.
Tasiemca Marvela charakteryzowały również zawsze niepotrzebnie pompatyczne finały, które męczyły i nie wnosiły zbyt wiele. Szczytem było ostatnie Shang-Chi, które w momencie bicia wielkiego smoka na koniec fabularnie już dawno się skończyło, a końcówka dołożyła wyłącznie minut. Tutaj też tego typu zamknięcie niby jest, ale w momencie jego wkraczania na scenę Chloe Zhao znów wyciąga kartę rodziny i gra nią, szybko uziemiając ogromną stawkę i puste słowa tym, co działa lepiej. Wysoka wrażliwość reżyserki znowu bierze górę.
Marvelki najlepsze były wtedy, kiedy sprawdzoną formułę dobrze filtrował wyrazisty styl twórcy (jak te od Waititiego i Gunna) bądź wtedy, gdy cechy tego stylu po prostu przystawały do odpowiedniej historii (filmy braci Russo). Ten od reżyserki Nomadland wydawał się niepasujący do obydwu opcji, stąd film mógł intrygować dużo bardziej, dużo bardziej jednak mógł również nie wypalić, zostawiając po sobie smród w ekipie bohaterów, na których plany w uniwersum są najpewniej wielkie. Takiego problemu jednak nie będzie, bo z tego dziwnego miszmaszu wyszedł obraz bardzo dobry, który wpuszcza trochę świeżego powietrza w uniwersum i stanowi kolejny przykład, że czasem warto zaryzykować rozwiązaniem nieoczywistym. Choć wciąż niespecjalnie jara mnie to, co będzie w MCU się dziać później, szczególnie że w kolejce stoi sto pięćdziesiąt, czy ile tam jest w planach pokazania, Spider Manów, to mam nadzieję, że przepiękna Chloe Zhao zrobi nam jeszcze kiedyś marvelka. Bo na takiego pójdę, z dawno nie widzianymi u mnie na tych filmach wypiekami na twarzy.
PS. Dwie sceny po napisach. Jedna na początku, na drugą trzeba poczekać do samiutkiego końca. Czy ciekawe, musicie sobie ocenić sami… 🙂