Inni ludzie – recenzja filmu. Jakie życie taki rap

Na ekranie logo Warner Bros. które mogłoby zwiastować, że zaraz wyskoczy jakiś Batman i walnie głęboki chór, jak u Snydera. Ale nie tym razem, w końcu na jakiś czas się przed tym schowaliśmy. Uciekliśmy od hollywoodzkiej, w tym roku w dużej mierze tandetnej superbohaterszczyzny, znaczek wspomnianej wytwórni szybko znika, by ustąpić miejsca wchodzącemu na bit Sebastianowi Fabijańskiego. Jesteśmy w domu, w naszej swojskiej Warszawie. Witamy tajemniczy film na podstawie książki Doroty Masłowskiej. Film, który w światku branżowym cały czas istniał, jednak wieści o nim, praktycznie do gdyńskich seansów, było jak na lekarstwo. A jest to dzieło, o którym chce się mówić.

Przed twórcami tego filmu stało tyle trudnych wyzwań, że na samą myśl robi się gorąco i coraz bardziej chce się pokłonić nad tym, jak wyszedł efekt końcowy. Inni ludzie na język filmu starają się przełożyć nie tylko losy bohaterów Masłowskiej, ale także rytmikę książki, jednocześnie jak najdobitniej inscenizując wszystkie sceny umieszczone na jej kartach. Od razu widzimy, jak bardzo tego typu styl pisania i scenariusz uwiera w montażu, w aktorstwie czy w scenografii. Szczególnie czuć to w scenach kawałków dziejących się w kilku miejscach naraz. Bohater w ciągu jednego wersu kilkukrotnie przeteleportować się po różnych lokacjach, przy okazji zachowując rytmikę. Żaby jednak nie było na tyle kolorowo, nie chodzi wyłącznie o część rapowaną. Cały film jest bowiem piekielnie szybki i dynamiczny. Historia nie da nam chwili wytchnienia.

fot. Warner Bros./Anna Włoch

O czym to właściwie jest? Najprościej rzecz ujmując, dotyczy życia kilku bohaterów w stolicy oraz ich miłości. Cały seans film próbuje ustalić, do kogo nasi wszyscy z bohaterów ją adresują. I jak trudno w ogóle to robić we współczesnym, ultraszybkim życiu stolicy.

Zobacz również: Najmro. Kocha, kradnie, szanuje – recenzja filmu. Jak zostałem złodziejem

Kolejną odważną decyzją było oddanie roli pierwszoplanowej Jackowi Belerowi. Aktor najczęściej grający typów spod ciemnej gwiazdy musiał w tym przypadku dźwignąć na swoich barkach dużą i pełną sprzeczności rolę, dodatkowo będącą osobą kilka ładnych lat młodszą niż on sam. Trzeba jasno powiedzieć, że aktor daje radę i technicznie, jeśli chodzi o muzykę i czysto aktorsko. Kamil budzi zainteresowanie, a także, mimo dość częstego zachowywania się jak totalnie odrażający typ, sporą empatię. Myślę, że wielu widzów dostanie w nim odbicie kawałka własnej blokowej rzeczywistości. Reszcie natomiast zostaną inne postacie.

fot. Warner Bros./Anna Włoch

Świetnie w takt grają tu również tworzące z Kamilem miłosny trójkąt Sonia Bohosiewicz i Magda Koleśnik. Jedna ma bogatego męża i ustatkowaną rodzinę, druga mieszka z koleżanką ze studiów i pracuje w drogerii. Obie wchodzą z bohaterem w bardzo intymną relację i obie na swój sposób odnajdują w nim ukojenie od frustracji. Tylko tymczasowe jednak, bo finalnie jednej i drugiej relacja ta nie może doprowadzić do niczego dobrego. Trochę z uwagi na tragizm postaci Kamila, a trochę jednak ze względu na klasyczne dwa fronty. Teoretyczny kontrast powinna tu stanowić postać Marka Kality, mąż granej przez Bohosiewicz Iwony, bohater najbardziej wystrzałowych i humorystycznych scen filmu związanych z lokalnymi pijaczkami. Tak jak wspomniałem, ta odmienność to tylko teoria, bo punktów wspólnych w nim i Kamilu znajdziemy co niemiara.

Zobacz również: Wszystkie nasze strachy – recenzja filmu. Wieś sztuki wysokiej

Nad wszystkim czuwa Jezus, bo to jego wersy w sposób najbardziej barwny doprawiają nam ten film. Przebrany za niego Sebastian Fabijański nie ma nic wspólnego z mesjanizmem tej postaci, a jest raczej biernym obserwatorem, mającym w sobie element niesłyszalnego sumienia bohaterów. Pojawia się zawsze wtedy, gdy w ich życiu dzieje się coś teoretycznie ważnego, dokłada swoje trzy grosze i dba o to, aby widz miał nieco szerszy i bardziej od subiektywnych relacji bohaterów zbieżny z prawdą punkt widzenia. Do tego rap Sebastiana do tekstów Masłowskiej można uznać za naprawdę udany. Jest mniej agresywny i bardziej stonowany niż ten z jego płyt, przez co może trafić do nieco szerszej publiczności.

fot. Warner Bros./Anna Włoch

Film zaczyna plansza, która przestrzega przed oglądaniem osoby, które zetknęły się z przemocą domową, problemem body shamingu czy stanami depresyjnymi związanymi z przedmiotowym traktowaniem kobiet. Można sobie wtedy pomyśleć, że twórcy polecą tu po bandzie, ale tak się nie dzieje. Wątki tego typu przewijają się, jednak każde ledwie nakreślone i konwencji historii najczęściej będące mało znaczącym epizodem. To chyba największy zarzut, jaki jestem w stanie wysnuć Innym ludziom. Poza tym to lepsza niż dobra robota. Przesuwa bowiem granicę mówienia o materiałach nienadających się do ekranizacji jeszcze dalej.

Recenzja pierwotnie opublikowana podczas 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, 24 września 2022.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Katarzyna pisze:

Czy film jest odpowiedni dla nastolatków w wieku 12 lat? Czy jest jakaś genitalna nagość, mocny seks, sceny przemocy i wulgaryzmy.?

Łukasz Kołakowski pisze:

Występuje większość ze wspomnianych rzeczy. Dwunastolatkom raczej nie 🙂

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?