Window Horses – recenzja alternatywnej animacji o poezji

Klucz festiwalowego doboru filmów jest zawsze kwestią bardzo osobistą, zwłaszcza kiedy impreza jest dosyć niewielkich rozmiarów, a o projekcjach i pokazach przed nimi samymi wiadomo niewiele. Tak właśnie starałem się poruszać po krakowskim festiwalu Etiuda&Anima, na którym co roku natrafiam na nikomu nieznane absolutne perły. Podczas tegorocznej edycji na tle wielu nic niemówiących pozycji zdecydowanie wyróżniało się pełnometrażowe Window Horses, minimalistyczna animacja z Ellen Page dubbingującą jedną z postaci. I oprócz tych kilku wybiórczych informacji przedstawionych wyżej o kanadyjskim filmie nie wiedziałem absolutnie nic i wstyd trochę, bo najnowsze dzieło Ann Marie Fleming to pozycja co najmniej warta uwagi dla fanów niezależnej animacji.


Okraszone niedbałą kreską Window Horses intryguje już od samego początku. Za swoją protagonistkę obiera sobie wyróżniającą się wyraźnie od otoczenia Rosie Ming; wyróżniającą nie tylko dzięki jej dziecięcemu marzeniu podróży do Paryża, któremu podporządkowuje sobie całe swoje życie, czy też pisanej z młodocianą naiwnością pocieszną poezją, ale przede wszystkim przez sposób, w jaki została narysowana. O ile w całym Window Horses ludzkie sylwetki są raczej brzydkimi schematycznymi karykaturami, o tyle filmowa protagonistka okazuje się być po prostu schematem, przeniesionym na ekran wprost z toaletowych piktogramów. Prostota jej fizycznej budowy zręcznie koresponduje z prostotą jej pierwotnych motywacji i sposobu myślenia – dla Rosie wszystko jest w końcu bajecznie proste, swoje bezrefleksyjnie pocieszne gitarowe ballady spisała prędko i bez większych problemów wydała, a wycieczka do Iranu na festiwal poetycki, jest niczym poza piaskownicową przygodą, na którą wybiera się zresztą z nadąsaną miną, bo bliski wschód niewiele ma wspólnego z upragnionym sercem Europy. Z wartością tej podróży zderzy się dopiero na miejscu, odkrywając przy tym nie tylko jej rozwój artystyczny, ale i prawdę o samej sobie.

window-horses-2016-001-rosie-and-map-of-iran.jpg.png


Ale Window Horses jest przede wszystkim filmem o poezji. W animowanym Iranie nic innego zdaje się nie mieć tak wielkiej wartości, jak słowo, a wiersze układa każdy, od nauczyciela po broniącego kraj żołnierza. To film o szukaniu swojego własnego głosu pośród milionów, zakorzeniony głęboko w bliskowschodnim folklorze. Fleming zdaje się doskonale rozumieć, że poezja to nie tylko doszukiwanie się metaforycznych znaczeń, ale także wprawiające w trans brzmienie słowa, które eksploruje, przedstawiając utwory z całego świata jedynie w wersji oryginalnej. U Fleming inaczej, niż w Patersonie czy Skowycie poezja nie jest narzędziem do opisu rzeczywistości, czy społeczno-politycznym komentarzem, ale przede wszystkim podporą dla człowieka w jego codziennym życiu, rozumieniu samego siebie i spraw wokół. Kolejne spotkane przez Rosie osoby są dla niej żywymi drogowskazami, kierującymi ją ku poznaniu siebie i swojej barwy, która pomoże jej w przyszłości opowiadać o świecie ze swojej własnej, wyjątkowej perspektywy. Żeby to osiągnąć, protagonistka paradoksalnie musi zrozumieć, że jej niezwykłość nie polega wcale na odróżnianiu się od ludzi, a na różnorodności ludzkości w ogóle.

window-horses-2.jpg


Niewyzbyta inteligentnego humoru droga jest przy tym fantastyczną okazją do przedstawienia widzowi kultury Iranu. Bazując przede wszystkim na historii najnowszej, nie przedstawia Iranu naturalistycznie jako państwa depresyjnie popełniającego złe wybory do osiągnięcia celu, jak w Persepolis. Iran u Fleming jest kolorowym radosnym państwem zakochanym w swojej własnej kulturze, ale jednocześnie otwartym na zewnętrzne wpływy i obcą wrażliwość. Mimo widocznie naiwnej idealizacji ze strony reżyserki i czasem nazbyt prostej fabułki uderzającej w zbyt znajome rejony, w jej prostej animacji nie sposób nie zatonąć pod kilogramami najszczerszej miłości do poezji. I choć może nie wykorzystała ona w pełni formalnego potencjału historii, to sprzedała mi najsmaczniejsze postmodernistyczne tomiki codziennych poetyckich podpórek na świecie, tak pięknych, że aż żal, że w gimnazjum porzuciłem pisanie do poduszki swojej wstydliwej grafomanii. Bo jeśli istnieje bardziej sztubacki motywator do własnego tworzenia na rynku, motywator szczerszy w swojej wymowie i bezkrytycznym traktowaniu amatorskiej sztuki, to chciałbym dostać go jeszcze dziś, jeszcze teraz.

Prędzej filmowy zapaleniec niż wysmakowany kinoman, który podobną miłością darzy najnowsze produkcje Marvela i kino Wima Wendersa. W przyszłym wcieleniu chciałby być Dzikim Stworem z filmów Spike'a Jonze'a. Tymczasem jest jednak zgarbionym i troszkę nadętym nastolatkiem.

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?