Do historii wprowadza nas nieodżałowana Anna Jantar, do której utworu w świetnym prologu tańczą nasi bohaterowie. Pierwsze najazdy kamery, paleta kolorów i dynamika sceny od razu pozwala stwierdzić, że nie mamy tu do czynienia z filmem nieco innym od wszystkich. Reżyser Mateusz Rakowicz chce tu wystartować z pompą i od razu pokazać, że zrobi ten film lepiej, bez niepotrzebnego szczypania się. Dalej, choć nie bez wad, widzimy, że mu się to udaje.
Najmro to słynny złodziej, znany podobno z tego, że dał się we znaki służbom penitencjarnym poprzedniego systemu. Uciekł tyle razy, że gdyby od początku, tak jak zaczęto w pewnym momencie, za pomoc w jego schwytaniu płacono dwa miliony, skarb Państwa oszczupliłby się równie mocno, co przy wypłatach 500+. Tak jak to często bywa, Najmrodzki nie jest jednak zwykłym złodziejem, a człowiekiem z ideą, PRLowskim Robin Hoodem, który pomaga w tym, aby tego, czego system nie może zapewnić, w domach Polaków nie brakowało. Stąd jego postać, mimo przestępczej ścieżki, nie jest odbierana zbyt negatywnie. Bierze tam, gdzie nie ma alarmów, kradnie złemu Państwu, jak można go nie lubić.
Filmowa opowieść na podstawie życia Najmrodzkiego jest materiałem znakomitym i pełnym kontekstów. Na szczęście jednak reżyser i autorzy scenariusza doskonale je wszystkie wyczuli. Oprócz tego, że znakomity jest tu złodziejski wątek główny, film skrzy od mnóstwa celnych obserwacji i ciekawych wniosków płynących z oceny końcówki lat 80. i okresu transformacji. Główny punkt zaczepienia, jaki wynika z historii Najmro i jego paki odwodzi nas od myśli, jakoby wspomniane przemiany były łatwe i korzystne dla całego społeczeństwa. Podkreśla też fakt, jak wiele wody musiało jeszcze w Wiśle upłynąć, aby nasze społeczeństwo dorosło do nowego systemu. Końcówka jest rożnie oceniana, jednak dla mnie to zdecydowanie najcelniejsza obserwacja, jaką film ma do zaoferowania.
Poza tym mamy do czynienia z niezłym kinem sensacyjnym. Niezłym, bo świadomym swoich niedostatków i wszystkie elementy robiące nieco inaczej od konkurentów. Weźmy na przykład humor. Ani przez chwilę nie mam tu wrażenia, że film chce nas rozśmieszyć na siłę, powiedzieć żart wtedy kiedy nie potrzeba, dośmiesznić się. Cały seans charakteryzuje humor niewymuszony, przez co działający na wielu płaszczyznach. Zarówno słownej, jak i sytuacyjnej, wynikającej z charakterystyk bohaterów.
Gwiazd tego filmu jest już natomiast cała plejada, jego obsadzenie bowiem to również sztuka wykonana perfekcyjnie. Kolejna świetna rola Dawida Ogrodnika jako bohatera tytułowego nie przysłoni tu tego, jak barwną galerię postaci wrzuca się tu nam na ekran. Świetni są policjanci, dobrze budowana relacja między Zdziśkiem a obiektem jego westchnień, Teresą, sportretowaną bezbłędnie przez Martę Wągrocką, jak również świetnie wypada ekipa naszego złodzieja. W pewnym momencie Najmrodzki rzuca do jednego ze swoich współpracowników, ze to jego głowa jest warta dwie bańki. Reszta jednak cały czas dba o to, żeby było to prawdą tylko w filmowym świecie. Szczególne słowa pochwały w tym przypadku muszą jednak iść do Sandry Drzymalskiej, która zalicza w tym roku kolejny znakomity występ. Cholernie się ta dziewczyna lubi z kamerą. Będę śledził jej dalszą karierę z coraz większym zainteresowaniem.
Fan dobrego rozrywkowego kina zrobił w Polsce dobry rozrywkowy film. Gdyby takiego Najmrodzkiego znała Ameryka, wrzuciłaby go do uniwersum Marvela. Disney miałby kolejne miliony, Zdzisiek większy pośmiertny fejm, jednak film pewnie dużo by stracił. Bo Najmro jest rozrywką stojącą w opozycji do nieposiadających żadnego wyrazu mas, z których lepi się tego typu filmy w Hollywood. Dlatego też, jak już pojawi się na stałe w kinach, lepiej wybrać jego, niż Shang-Chi i Czarną Wdowę razem wzięte.