Padgett Sawyer jest influencerką. Prowadzi popularny kanał „Padgett od stóp do głów”, w którym przeprowadza na ludziach metamorfozy i uczy ich, jak się odpowiednio prezentować. Kanał zbliża się do przebicia magicznej siedmiocyfrowej liczby obserwujących, a dziewczyna pieniądze od sponsorów odkłada na studia i dzięki nim odciąża ciężko pracującą w szpitalu matkę. W roli matki występuje Rachael Leigh Cook, gwiazda filmu Cała ona. Padgett chodzi też do prestiżowej szkoły, ma oddane przyjaciółki oraz niezwykle popularnego chłopaka. W jednym momencie wszystko się psuje, gdy dziewczyna przyłapuje chłopaka na zdradzie, a jej emocjonalny wybuch na żywo oglądają tysiące jej fanów. Z jakiegoś powodu popularność Padgett po tym zdarzeniu spada na łeb na szyję, sponsorzy się wycofują, a ona sama musi znaleźć sposób na zaradzenie tej sytuacji. Wymyśla sprytny plan – zrobi to, na czym zna się najlepiej, czyli sprawi, by szkolny dziwak stał się jednym z najbardziej pożądanych kawalerów w okolicy. W taki oto sposób Padgett trafia na Camerona Kwellera. Chłopak jest odludkiem, robi zdjęcia śmieciom, a jego poziom znajomości social mediów sprawia, że dla rówieśników praktycznie nie istnieje.
Punkt wyjściowy jest więc niemalże identyczny jak w filmie Cała ona, tylko tam to chłopak dokonywał przemiany dziewczyny. Minęło jednak ponad dwadzieścia lat, czasy się zmieniły, kobiety zażądały równouprawnienia, także i im należy się możliwość dokonywania metamorfozy na ludziach, prawda? Otóż nie. W obu przypadkach ten koncept od początku był seksistowski i po prostu krzywdzący. Tym bardziej, że Cały on jako współczesny remake filmu z lat dziewięćdziesiątych nie wydaje się w jakikolwiek sposób przedstawiać współczesnego myślenia ludzi, choć udaje, że to robi. Nic dziwnego jednak, że nie doczekaliśmy się żadnej nowej refleksji ani próby zrozumienia młodzieży z roku 2021 – za scenariusz odpowiada ten sam człowiek, który stworzył historię filmu Cała ona. Dostaliśmy więc praktycznie ten sam film pod względem fabularnym, a pod względem realizacyjnym zdecydowanie gorszy.
Choć film z 1999 roku nie należy do najlepszych w swoim gatunku, a fabularnie zawierał masę problemów, miał też kilka udanych aspektów. Całkiem porządne aktorstwo – przerysowane jak w komedii romantycznej, ale można było poczuć emocje bohaterów. Do tego kilka ciekawych zabiegów narracyjnych oraz momentami wyraźny dystans do tematu, który nadawał całości humorystyczny wydźwięk. Przede wszystkim też osadzony był w latach dziewięćdziesiątych i zgoła innej mentalności. Cały on pozostał tylko w mentalności sprzed dwudziestu lat, nie czerpiąc prawie wcale z pozostałych udanych aspektów. Film wyreżyserowany jest co najwyżej poprawnie, o dystansie do tematu nie może być mowy, a aktorzy są sztuczni do bólu. Szczególnie grająca Padgett tiktokerka Addison Rae nie daje niestety rady w nowej roli, co niestety sprawia, że pomiędzy postaciami jej i Tannera Buchanana, wcielającego się w postać Camerona, istnieje właściwie zero chemii.
Wspomniałam o grze aktorskiej, ale to tylko część całości największego problemu tego filmu. A mianowicie tego, że on jest po prostu w całości sztuczny. Hola, hola, dziewczyno, czy ty wymagasz od komedii romantycznej, żeby była prawdziwa? Co ty życia nie znasz? Komedie romantyczne to najbardziej konwencjonalny gatunek na świecie, wszystkie jego aspekty, nawet zakończenie, podlegają określonemu schematowi i zarzucanie filmowi w tym gatunku sztuczności brzmi jak pretensje do Marvela o konwencjonalne origin story. Tak po prostu jest z komediami romantycznymi, że chcemy oglądać nieprawdziwe historie o nieprawdziwych ludziach dziejące się w nieprawdziwych miejscach. Otóż nie, bo bohaterowie mogą mieć prawdziwe emocje oraz problemy i przeżywać je w naturalny sposób. W filmie Cały on tego nie ma, jest za to rzecz, która sprawia, że staje się on zupełnie niespójny. Przesłanie, którym dostajemy w twarz na każdym kroku: „bądź sobą, bądź prawdziwy/a, pokaż ludziom jaki/a jesteś naprawdę”. Gdy więc oglądam chłopaka, który zdaje się, że nie miał problemów z byciem sobą, zmieniającego bez wahania nie tylko swój wygląd, ale także tracącego całą osobowość, to wiem, że nie oglądam dobrego filmu. Tak samo gdy widzę kobietę po dwunastogodzinnej nocnej zmianie w szpitalu w pełnym makijażu i z nienagannie ułożonymi włosami. Tak samo, gdy obserwuję każdą scenę, w której występuje Addison Rae.
Niestety widać, że przesłanie o życiu w zgodzie ze sobą i byciu prawdziwym najwyraźniej przyświecało twórcom tylko na papierze i dobrze brzmiało wkładane w usta bohaterom – szczególnie przekomicznemu dyrektorowi szkoły. Padgett w teorii nauczyła się, że okłamywanie przyjaciół i udawanie kogoś, kim nie jest, nie sprawdza się w życiu. Jednak co z tego, gdy swój wielki filmowy moment również robi na pokaz, więc nie wygląda, żeby przeszła jakąkolwiek przemianę. Ale był happy end, komedia romantyczna mogła się dopełnić. Tylko że znów – nie czuję, żeby emocje bohaterów były w tamtym momencie choć trochę prawdziwe.
Jednak powiedziawszy to wszystko, muszę przyznać, że w ostatecznym rozrachunku tego filmu nie oglądało się źle, jeśli po prostu chce się spędzić niezobowiązująco czas przy Netfliksie. I żeby być całkowicie sprawiedliwą, muszę mu oddać jeden fajny wątek i jedną fajną postać w kontekście komediowym. Przyjaciółki głównych bohaterów w filmie poznają się i kończą jako para, co daje mały, uroczy i normalny wątek. A postać komediowa to dyrektor szkoły – w tej roli Matthew Lillard, znany z oryginalnej Całej jej (Całej onej?) – który nie wie, dlaczego nastolatki robią tyle szumu wokół bali i social mediów, ale akceptuje ten fakt na swój komiczny sposób.
Wygląda na to, że na łamach Movies Room ostatnio urządzam publiczne wylewanie żali na netflixowe komedie romantyczne dla młodzieży. Cóż, najwyraźniej one na to zasługują.
Ilustracja wprowadzenia: Netflix