Dwie równolegle wydawane u nas serie z mutantami, czyli All-New X-Men i Uncanny X-Men– są ze sobą mocno powiązane. Może przesadą byłoby stwierdzenie, że niemożliwe jest zrozumienie jednej bez znajomości drugiej, ale Brian Michael Bendis pisze oba tytuły w tak szczwany sposób, że pełnię satysfakcji osiąga się śledząc je na bieżąco. Doskonałym przykładem jest zakończenie poprzedniej części All-New X-Men, mające dalszy ciąg na łamach tego tytułu.
Złote czasy, w których organizacją S.H.I.E.L.D. zarządzał Nick Fury, minęły bezpowrotnie. Na jej czele stoi teraz Maria Hill i niestety nie jest to ktoś umiejący utrzymać wielką, militarną strukturę w jedności, czego przykładem jest tytułowa utarczka z X-Men. Sama potyczka jest czymś innym, niż się spodziewałem. Tajemnicza postać stojąca za wszystkim jest co prawda dla mnie zaskoczeniem, ale blask kradnie jej panna Raven Darkholme i jej podkomendni, choć i oni mogliby być lepiej uwypukleni. Bendis skutecznie jednak łagodzi to rozczarowanie humorem, który rozluźnia ważkie wątki społeczno- rasowe od początku serii.
Z biegiem czasu, gdy na jaw wychodzą kolejne fakty z życia Charlesa Xaviera, dochodzę do wniosku, iż moralnie niewiele różni się on od niegdysiejszego terrorysty Magneto. Niby pokój i koegzystencja, ale jak trzeba, to telepatyczna manipulacja i ukrywanie faktów. Cassandra Nova, sprawa z pierwszym składem X-Men Moiry i obecna, związana z testamentem i mutantem klasy omega. Pacyfista i niemalże hipis Charles na dodatek miał sporo wspólnego z mutantką, która nie uchodzi za wzór cnót – Mystique. X-Men, w momencie odczytywania testamentu rzeczonego dżentelmena, mają prawo czuć się co najmniej zakłopotani. Cóż, teraz nie dziwię się, czemu został on członkiem grupy Illuminati – tajnego zespołu herosów, mających działać mniej oficjalnie w przypadku spraw wymagających ubrudzenia rączek.
A skoro mowa o Mystique – wychodzi również na jaw jej intryga, co dość mocno wpływa na Dazzler. Będąca ideałem amerykańskiej blond piękności, była gwiazda disco przechodzi radykalną zmianę – co swoją drogą powinno nastąpić dawno temu. Poruszone zostały też stosunki personalne między podzielonymi członkami obu grup X-Men. I mimo oczywistych grzechów Scotta, w pewnym momencie odniosłem wrażenie, że to on ma więcej racji. W obliczu odczytywania testamentu Xaviera, jako bodaj jedyny zachowuje się bez sztucznej poprawności w imię powiedzenia, iż o zmarłych nie mówi się źle.
Za rysunki odpowiadają ponownie Bachalo i Anka. Mimo iż styl tego pierwszego osobiście jest mi bliższy, to Anka w swojej, nieco mniejszej części, radzi sobie lepiej. Bachalo nieco gubi się w kadrach, w których trzeba pokazać sporo chaotycznej akcji, ratując się dynamicznym podziałem kadrów. Najciekawszym momentem jest tu wizualna zmiana Dazzler – porzucenie dyskotekowej estetyki wyszło jej na dobre. Szkoda jedynie, że brak tu Marco Rudy’ego – momentami kreska obu panów staje się monotonna, zwłaszcza dla stałego odbiorcy.
Czwarty tom Uncanny X-Men jest pewną weryfikacją stosunków między członkami obu grup po Avengers vs X-Men, gdzie śmierć z ręki Scotta poniósł Profesor X, co faktycznie przyczyniło się do ostatecznego rozpadu trzonu Dzieci Atomu. Cliffhanger, jaki otrzymujemy na końcu, zapowiada jednak ponowne, choć zapewne chwilowe, ich połączenie. Po tytule jednak spodziewałem się czegoś więcej, tym bardziej, iż seria skupiona ma być wokół Scotta Summersa i jego ferajny. Mimo to pozycja to dobra, poczytna i z odpowiednią dawką lekkiego, acz przyzwoitego humoru, szczególnie zalecana dla fanów tytułów spod szyldu X-Men.
Tytuł oryginalny: Uncanny X-Men: Uncanny X-Men vs S.H.I.E.L.D.
Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: Chris Bachalo, Kris Anka
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
Wydawca: Egmont 2017
Liczba stron: 120
Ocena: 75/100