Ostatnimi czasy postać Two-Face’a zeszła na drugi plan. Kolejne powroty Jokera, pojawienie się nowych, ciekawych przeciwników, takich jak Trybunał Sów, czy wreszcie zmiany na stanowisku Batmana sprawiły, że niegdysiejszy prokurator Gotham nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Scott Snyder pozwolił mu powrócić i to w pełnej przestępczej chwale. Oto Dent znów uderza w mieszkańców Gotham, jednocześnie składając Batmanowi propozycję nie do odrzucenia. Wayne wie, że Harvey nie należy do osób godnych zaufania, ale zdaje sobie też sprawę, że bez niego obaj skazani będą na klęskę.
Obaj ruszają w głąb USA, by dotrzeć do ważnego miejsca, lecz po drodze nie jest dane im podziwiać krajobrazów. Naprzeciw nim ruszają całe stada złoczyńców, którzy z pewnych przyczyn chcą powstrzymać ich rajd. Wśród nich występuje wielu pomniejszych łotrów jak Killer Moth czy Firefly, ale udział człowieka znanego niegdyś jako KGBestia jest dla nich solidnym hamulcem. Metaludzie to jednak nie najgorsza przeszkoda – są nią natomiast cywile, mający swoje powody, by zatrzymać przedziwny duet. Co prawda wsparcie Duke’a Thomasa działa na ich korzyść, ale nie zapominajmy, iż daleko mu jeszcze do Nightwinga czy Red Robina.
Dawny przywódca grupy samozwańczych Robinów jednak nie zamierza być kolejnym przybocznym, gorliwie wypełniającym polecenia. Bonusowa historia Przeklęte koło to opowieść o przygotowaniach chłopaka do kariery herosa, będące w istocie rzuceniem go na naprawdę głęboką wodę – do akcji wkracza bowiem Zsasz, który nie uznaje ulgi dla nieletnich.
Two-Face był dla mnie zawsze nieco przerysowanym i nadmiernie teatralnym przeciwnikiem Zamaskowanego Krzyżowca. Epizody, jak ten w Azylu Arkham, nie skłaniały mnie do tego, abym stawiał go na tej samej półce co Jokera czy Bane’a. Snyder pozwolił sobie na kilka retrospekcji, które w połączeniu z bieżącymi machinacjami stworzyły kogoś więcej niż ubierającego się niesymetrycznie osobnika z rozszczepem osobowości.
Rysunkami zajął się John Romita J. Związany długi czas z Marvelem artysta wywołał swym przejściem do konkurencyjnego wydawnictwa niemały szok – podobnie jak w ostatnim czasie zrobił to Brian Michael Bendis. JRJR to rozpoznawalny i charakterystyczny twórca – można go albo wielbić, albo szczerze nienawidzić. Twórcy temu daleko do kojarzącej się z superbohaterskimi historiami kreski Jima Lee – autor pozwala sobie na własny, unikalny styl. Szczególnie ujawnia się on w sposobie przedstawienia twarzy i sylwetek – nieco kwadratowych, gardzących surowymi regułami anatomii, a przez to często postrzeganych jako niedopracowane, wręcz amatorskie. Styl młodszego Romity w tym właśnie ma największą siłę – takie tytuły jak Wielka Wojna Hulka czy Kick-Ass bez jego prac byłyby czymś zupełnie innym. Pierwszy tom All-Star Batman jest godnym reprezentantem jego umiejętności, choć też nie prezentuje wyżyn jego możliwości. Oprócz JRJR-a, w historii dodatkowej możemy zobaczyć prace Declana Shalveya, nieco odmienne od stylu Romity, ale nie powodujące zbytniego dysonansu na niekorzyść któregoś z nich. Plansza z kolażem wydarzeń z życia Duke’a czy jego psychodeliczna dedukcja z pewnością są warte zobaczenia.
Mój własny wróg to sensacyjna opowieść drogi, w której relacje Batmana z jednym z jego największych antagonistów wchodzą na nowy poziom. Dotąd Dent był postrzegany jako sprawny manipulant i gangster o rozdwojonej osobowości, w ostatnich latach na dodatek niecieszący się zbyt dużą popularnością. Snyder przy okazji rozwinięcia tej postaci stworzył dobrą opowieść, pokazującą również moralność i bezkompromisowość Batmana oraz dalszy rozwój postaci Duke’a Thomasa. All-Star Batman jak dotąd jest najbardziej satysfakcjonującą serią z udziałem Obrońcy Gotham, jaka dotąd wydana została przez Egmont w ramach Odrodzenia.
Tytuł oryginalny: All-Star Batman vol. 1: My Own Worst Enemy
Scenariusz: Scott Snyder
Rysunki: John Romita Jr., Declan Shalvey
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2017
Liczba stron: 168
Ocena: 85/100