Mam ostatnio wrażenie (może mylne, może jednak coś w nim jest), że polska kinematografia od paru lat prezentuje poziom zero-jedynkowy. Albo trafiają się produkcje słabe, albo bardzo dobre, a pośrodku ciężko wskazać jakiegoś kandydata, który znajdowałby się pomiędzy „nie idź na to, bo to szkoda pieniędzy” (vegańskie arcydzieła i jakże zabawne romkomy) a „rzucaj wszystko i leć do kina” (zeszłoroczna Ostatnia Rodzina czy Jestem Mordercą). Po zwiastunach za taką pozycję chciałem uważać Ach śpij kochanie, lecz w trakcie seansu coraz bardziej utwierdzałem się przy jednej z tych grup wspomnianego przeze mnie systemu binarnego. Jeśli akurat czytacie to na swoich komputerach i widzicie ocenę po prawej stronie ekranu, wiecie, do której zaliczę nowe dzieło Krzysztofa Langa.
Kraków, lata 50. XX wieku. Czasy terroru, bezpieki oraz szemranych interesów. Wystarczyło zaledwie wykazać się sprytem, bezwzględnością oraz mieć dobry kontakt z władzami, aby móc sobie pozwolić na ekskluzywne życie na salonach. W takich właśnie realiach odnalazł się Władysław Mazurkiewicz, którego osoba nosi dzisiaj przydomek eleganckiego mordercy. Na co dzień wytworny, szarmancki i powszechnie szanowany dżentelmen, umiejący uwieść niejedną kobietę. Ma jednak swoją drugą stronę i nierzadko posuwał się do morderstwa. Oficjalnie Pięknemu Władkowi przed egzekucją udowodniono 6 zabójstw, a podobno dopuścił się ich w liczbie ponad trzydziestu. Czyni go to zatem całkiem ciekawą osobą zasługującą na własny film, ale z Ach śpij kochanie chyba by nie był zadowolony. Film Langa jest bowiem nudnym, nieangażującym kryminałem, który zamiast zaciekawić widza, po prostu go usypia (sens tytułu odnaleziony). Jego głównym bohaterem nie jest jednak wspominany we wcześniejszym akapicie Mazurkiewicz, lecz próbujący udowodnić jego winę młody śledczy, grany przez Tomasza Schuchardta. Karski wydaje się ostatnim bastionem honoru i poszukiwaczem prawdy w tym zepsutym i zwyrodniałym PRL-owskim systemie. Przez to postać jednak wypada strasznie sztucznie, ponieważ zewsząd otoczony jest samymi łotrami. W tym papierowym świecie wcale nie pomagają dodatkowe rozterki miłosne głównego bohatera, który zakochuje się w urodziwej kelnerce, serwującej najczęściej sernik z kremówką.
Z obsady zatem najlepiej wypada wcielający się w Mazurkiewicza Andrzej Chyra. Jako demoniczny Piękny Władzio robi, co może i ratuje film od ostatecznego pójścia na samo dno Wisły. Stylizowany na polskiego Hannibala Lectera Chyra, przykuwa uwagę widza, magnetyzuje i przeraża, pokazując, że powierzenie mu tej roli było dobrym wyborem ze strony twórców. Jest najsilniejszą stroną filmu, ale nie znaczy to, że mamy tu do czynienia z jego najlepszą kreacją w karierze, a mowa tutaj o Gerardzie Nowaku z Długu Krzysztofa Krauzego. Świetnie zatem wypada jego relacja mistrz-uczeń z młodym Karskim na wzór duetu Lecter-Starling, lecz szkoda, że totalnie niepotrzebny wątek miłosny przeszkodził w jego rozwinięciu i ostatecznie nie poznajemy motywów działań Władka, na co liczy się od początku seansu. Film próbuje dodatkowo dokonać demaskacji komunistycznych władz i ostatecznie żaden z wątków nie serwuje nam satysfakcjonującego zakończenia. Jeśli chodzi o pozostałych członków obsady, to Linda ponownie jest typowym czarnym charakterem bez skrupułów, Grabowski ferdkuje, tylko że jako prokurator, a obecność Katarzyny Warnke służy jedynie wpleceniu dwóch scen erotycznych.
Szczerze to lubię produkcje osadzone w Krakowie. Przykładowo strasznie do gustu przypadł mi reżyserski debiut Marcina Koszałki, Czerwony Pająk, w którym klimat Miasta Królów z przeszłości był naprawdę odczuwalny. Tutaj jednak, gdyby nie wspomniano parę razy, że akcja rozgrywa się w stolicy Małopolski i napomknięto o ulicy Dietla czy Tomasza, raczej wątpię, że poznałbym to miasto. Szkoda, ponieważ oglądając tę nudną historię, liczyłem chociaż na zabawę typu: rozpoznaj dane miejsce. Muszę jednak przyznać, że osoby odpowiedzialne za kostiumy i scenografię wykonały kawał dobrej roboty, prezentując nam piękne wnętrza stylizowane na te z czasów PRL-owskich.
Ostatecznie Ach śpij kochanie wypada naprawdę słabo, zestawiając go z innymi polskimi kryminałami ostatnich lat. Piękny Władzio wydaje się postacią naprawdę interesującą, lecz jej potencjał w filmie Langa nie został dostatecznie wykorzystany, ale w sumie czego mogłem spodziewać się od reżysera Miłości na wybiegu, czy też Śniadania do łóżka?
Ilustracja wprowadzenia: Monolith