Śledząc kolejne przygody Heatha, w kilku momentach zadawałem sobie jedno zasadnicze pytanie – jakim cudem można wszystko tak koncertowo zepsuć? Agent Strachu działa impulsywnie, często rzucając się w przysłowiową paszczę lwa. Czego efekty widać w Fear Agent tom 3, gdzie jedyną poprawą sytuacji bohatera może być jego zgon. Pojawia się jednak nadzieja, gdyż popijający z butelki Huston trafia na informację o swoich śmiertelnych wrogach, która może cudownie odmienić jego rzeczywistość. A może to złudna nadzieja, mająca zwabić w pułapkę ciągle nieuchwytnego bohatera?
Fear Agent tom 3 nie zmienia się nagle w hard SF i nadal pozostaje awanturniczą pulpą o ogromnym kolorycie inspiracji. Co nie zmienia faktu, że Remender miejscami zostawia charakterystyczne dla swej twórczości ślady. Scenarzysta lubi emocjonalne, psychologiczne motywy, nawet jeśli jego bohater to kosmiczny zabijaka latający archaiczną rakietą. Właśnie to ujęło mnie najbardziej w tej serii. Niby to czysta kosmo-rozrywka, ale gdzieś tam jaśnieje coś więcej. Bolesne przeżycia wystarczające na genezę trzech Batmanów i dwóch Spider-Manów. Niepoprawny charakter i skłonność do autodestrukcji. A do tego wrzucenie tego w kocioł swobodnej fantastyki bez ograniczeń. I tu kilka słów wyjaśnienia.
Fakt, że Remender sięga po znane każdemu miłośnikowi SF schematy nie oznacza, że Fear Agent to cykl wtórny, zawdzięczający sukces kopiowaniu legend. Rozpoznawalność motywów i ich ilość kojarzy mi się z Czarnym Młotem Lemire’a. Tam również autor nie idzie w oryginalność, tworząc niepowtarzalne postaci, balansując przy tym na granicy kalkowania. Remender nieco bardziej się stara, ale nie można powiedzieć, że daje światu nową gałąź fantastyki. Heath Huston to dla mnie kosmiczny bohater, któremu nie wyszło. Ostatni obrońca ludzkości, który właściwie nie ma niczego do obrony, prócz własnego zadka. Awanturnik, którego w porę nic nie uratowało od fatalnych decyzji i w efekcie będący w rozkroku między czymś co znane, a tym co nowe. I to chyba najlepiej oddaje całościowy charakter niniejszego cyklu.
Fear Agent jest wizualnie pięknym komiksem. Oldschoolowe SF zawsze mnie kręciło, ale klasyczne dzieła nie zawsze dobrze zniosły upływ czasu. Rakiety stały się reliktem przeszłości, Jaskrawe skafandry z baloniastymi hełmami zaczęły być śmieszne, a wyobrażenie obcych jako zielonego-nie-wiadomo-co z mackami obrażało poczucie smaku nawet młodszego odbiorcy. I wszystko to tu jest, jakimś cudem nie wywołując u mnie najlżejszego zażenowania. Wprost przeciwnie. Na przestrzeni trzech tomów wielokrotnie zatrzymywałem się, by przyjrzeć się planszom. I to niezależnie od tego, kto aktualnie był rysownikiem, bo każdy z panów trzymał się pewnej konwencji, podobnie jak scenarzysta, nie próbując zrobić z tego cyklu pozycji poważnej i kiepskiej rozrywkowo.
Niektóre historie muszą dobrnąć do końca, by móc je uczciwie ocenić. Fear Agent to właśnie taka seria i warto sięgnąć po nią nawet jeśli przez słowo „fantastyka” rozumiemy dzieła autorów na miarę Lema, Dicka czy Asimova. Rick Remender nie stara się nawet być demiurgiem czegoś więcej niż pokręconej retro opowieści w kosmosie. A to, że czasem pójdzie w poważniejsze tomy? To samo zdarza mu się w każdym autorskim tytule i byłbym zaskoczony, gdyby historia nie miała tych wszystkich cech. Fear Agent ma jeszcze jedną ciekawą właściwość. Przypadnie do gustu zarówno weteranom historii o kosmosie i ufoludach, jak i żółtodziobom, którzy nie wiedzą, kim są Han Solo i Ellen Ripley. Sięgnąłbym ponownie po ten tytuł, być może nawet stawiając go ponad regularne serie superbohaterskie czy SF. No i sam Heath Huston. Złoty syn kosmicznych batalii i nadzwyczajnego pecha, który w finale pięknie żegna się z czytelnikiem przy wtórze słów Samuela Clemensa.
Tytuł oryginalny: Fear Agent: Final Edition Volume 3
Scenariusz: Rick Remender
Rysunki: Tony Moore, Mike Hawthorne
Tłumaczenie: Marta Bryll
Wydawca: Non Stop Comics 2021
Liczba stron: 256
Ocena: 75/100