Herosi na przestrzeni lat byli przetwarzani przez przemysł rozrywkowy na wiele sposobów, nie tylko przez dwóch branżowych gigantów, jakimi są Marvel i DC. Od poczciwej naiwności pierwszych zeszytów Złotej Ery, poprzez Mroczną Erę, gdzie przyszło im nieco dorosnąć, aż do dziś, kiedy to autorzy tworzą rozmaite alternatywy, wydawcy resetują i tworzą od nowa całe uniwersa, a sami herosi nie są już tylko domeną powieści graficznych. Mogłoby się więc wydawać, że nie jest trudno stworzyć coś oryginalnego, co zachowałoby jednocześnie klasyczną nutę. Jeff Lemire i jego Czarny młot to przykład na to, że superbohaterowie potrafią zaskakiwać.
W czasie potyczki z potężnym superłotrem grupa herosów ze Spiral City trafia do małego miasteczka w równoległej rzeczywistości. Nic specjalnego – herosi prędzej czy później muszą przecież trafić do innego świata. Sęk w tym, że nie potrafią się z niego wydostać, a farmerska dola to jak na razie ich jedyna perspektywa.
Kilka słów o bohaterach, są oni bowiem kwintesencją profesji zamaskowanego stróża prawa. Najbardziej na pierwszy plan wysuwa się Abraham Slam, przy tworzeniu którego Lemire czerpał inspirację między innymi z postaci Kapitana Ameryki. Kolejną postacią godną odnotowania jest Pułkownik Weird – osobnik zawierający w sobie cechy dwóch dżentelmenów nazwiskiem Strange – Adama i Stephena. Z dodatkiem zachowań osoby z demencją i ewidentnym bzikiem.
Przygnieceni małomiasteczkową codziennością i brakiem adrenaliny, herosi nie potrafią się pogodzić ze swoją sytuacją. Krótko mówiąc – degenerują, uciekając się do dziwactw i uszczypliwości wobec siebie, czego najbardziej jaskrawym przykładem jest relacja Slama i Gail. Z całej ferajny Abrahamowi ich banicja wydaje się najmniej uciążliwa, z kolei dla Gail, będącej swoją drogą dość cyniczną wariacją na temat Shazama, są to okoliczności wprost koszmarne.
W recenzjach zazwyczaj kolorysta jest pomijany, a uwaga skupia się wyłącznie na rysowniku. Tutaj prace Deana Ormstona nie byłyby nawet w połowie tak klimatyczne bez pracy Dave’a Stewarta – artysty odpowiedzialnego za barwy w takich dziełach jak Sandman: Uwertura czy Fight Club 2. Stewart ukazuje niewielką mieścinę, w której uwięzieni są herosi w barwach dalekich od jaskrawości – jest szaro, monotonnie, a na myśl przychodzą jedynie pierwsze wersy wiersza Kochanowskiego: wsi spokojna, wsi wesoła… No, może nie tak wesoła dla głównych bohaterów. Nie ujmując jednak w żadnym stopniu rysownikowi, Ormston w nieco nierealistycznej i miejscami wręcz groteskowej kresce nie mógł lepiej ująć zamysłu Lemire’a. Postaci jak Talkie- Walkie czy Barbalien, mimo swego niezwykłego wyglądu, wydają się przytłoczone farmerskimi realiami. Ich niecodzienność uchodzi gdzieś w dal – są jak piękny relikt motoryzacji, który zamiast przemierzać autostrady, stoi w stodole i zbiera kurz. I wcale nie jest to przypadkowe porównanie.
Lemire zachowuje równowagę, łącząc oldschoolowe motywy z innowatorskim podejściem do archetypu superbohatera. Przemykający gdzieś cicho między faworyzowanymi tytułami DC i Marvela komiks zachwyca, lecz nie w sposób, w jaki robią to wielkie tytuły. Czytając, mamy szansę po raz kolejny odkryć bardziej ludzką stronę herosów, inną jednak niż zapoczątkowali to Moore i Miller, ale też odmienną od współczesnej wersji, gdzie bohater nadal zachowuje etos peleryny i maski, lecz po ich zdjęciu jest zwykłym obywatelem z banalnymi problemami w stylu Petera Parkera czy Clinta Bartona w Hawkeye’u duetu Fraction/Aja. Lemire kreśli obraz klasycznego, nieco kiczowatego herosa i stawia go w sytuacji dla niego samego absurdalnej. Zagrożeniem nie jest najeźdźca z kosmosu czy mroczne alter ego, a do bólu zwyczajna i w niczym nie zaskakująca rzeczywistość. I za to pierwszy tom Czarnego młota powinien znaleźć się na półce – herosi w końcu naprawdę stają się w nim ludźmi, nawet jeśli nieco wbrew swej woli.
Tytuł oryginalny: Black Hammer Vol 1: Secret Origins
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Dean Ormston
Kolory: Dave Stewart
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2017
Liczba stron: 180
Ocena: 85/100