Szefowie Archie Comics znani są z tego, że nie boją się eksperymentów. Od sukcesu serii Life with Archie poruszają coraz to ciekawsze tematy i wrzucają archetypicznych nastolatków w przeróżne scenerie. Afterlife with Archie jest prawdopodobnie najbardziej junackim tworem ze wszystkich. Czy połączenie okultyzmu i apokalipsy zombie było dobrym pomysłem?
Serię otwierają kadry z rozpaczonym Jugheadem. Jego pies, Hot Dog, został potrącony, a bohater który normalnie uchodzi za oazę spokoju, wydaje się roztargniony. Sytuację próbuje naprawić Sabrina (tak, Sabrina nastoletnia czarownica) i za pomocą księgi necronomicon ożywia pupila, jednak jego powrót zza grobu okazuje się mieć fatalne skutki dla całego Riverdale (a może i całego świata). Roberto Aguirre-Sacasa bawi się wątkami paranormalnymi dostarczając czytelnikowi swoisty misz-masz w postaci połączenia najlepszych motywów grozy. W tym horrorze znajdziecie wszystko: magię, Lovecrafta, wampiry i zombie. Najczęściej takie zuchwałe połączenia powodują niestrawność u czytelnika, ale w tym wypadku jest inaczej. Historia opowiedziana przez Aguirre-Sacasa ani przez chwilę nie traci na licznych połączeniach, a zyskuje z każdym zeszytem o kolejne cegiełki budujące przyszłość serii.
Sięgając po Afterlife, warto zajrzeć wcześniej do innych komiksów z rudzielcem w roli głównej, by zobaczyć, jak niewinne nastolatki zmieniły się pod wpływem presji i histerii, jaką wywołała apokalipsa. Każda archetypiczna postać ma tu szeroko rozpisaną psychologię, a ich lęki i pragnienia oddziałują na czytelnika, dzięki czemu odbiorca mimowolnie segreguje postacie w swojej głowie, przypinając do nich najróżniejsze metki. Moją ciekawość najbardziej wzbudza postać Reggiego Mantle’a. Mimo tego, że bohater na co dzień nakłada na siebie maskę oprycha, nosi w swojej klatce piersiowej gołębie serce, a jego prawdziwym wrogiem nie jest Archie, a przekorny los.
Autor powieści jest znany ze swojej miłości do popkultury, co szeroko odbija się w dialogach, wystroju pomieszczeń czy licznych nawiązaniach. Oprócz tego, w niemalże każdym zeszycie znajdziecie jakiś twist fabularny, a najlepsze w nich jest to, że nie są jedynie pretekstem do przyciągnięcia czytelnika, a stanowią integralną część historii. W dzisiejszych czasach twórcy zbyt często korzystają z nich, by zastawić na czytelnika pułapkę. Tu każdy twist jest rozwijany z zeszytu na zeszyt i ma swój głęboko zakorzeniony powód.
Zaglądając do komiksu, nie spodziewajcie się doświadczyć feerii kolorów. W znakomitych rysunkach Francesco Francavilly przewyższają kolory wpadające w pomarańcz, czerń i niebieski. Przyznam wam szczerze – to jeden z najlepiej narysowanych komiksów, jakie widziałam. Kreska Francavilly nie ustępuje pióru Aguirrre-Sacasa, tworząc spójny pejzaż horroru.
Jeżeli podczas lektury lubicie odczuwać szeroki wachlarz emocji i gęsią skórkę na plecach – Afterlife with Archie to pozycja dla was. Szaleństwo bohaterów Archieverse nie byłoby nawet w połowie tak fascynujące, gdyby nie szaleństwo pisarza sprawującego pieczę nad serią, dlatego Aguirre-Sacasa zasługuje na gromkie brawa. Afterlife with Archie wywołuje łzy, lęk i ciekawość – nie znajdziecie lepszego komiksowego horroru na rynku.
Ocena: 100/100