Po tym, gdy świat został zdominowany przez zmutowane potwory, ludzie podzielili się na grupy funkcjonujące w niewielkich społecznościach. Joel przebywa w podziemnym schronie, specjalizując się w robieniu znakomitej zupy minestrone i obsłudze radia. W walce z potworami nie jest zbyt dobry, a jego towarzysze nie pokładają zbyt wielkich nadziei w jego umiejętnościach przetrwania. Chłopak obserwuje pary znajdujące się w schronie i każdego dnia tęskni za oddaloną o wiele mil Aimee, z którą spotykał się, gdy karaluchy i mrówki miały jeszcze normalne rozmiary. W końcu decyduje się wybrać w pełną niebezpieczeństw podróż, aby dotrzeć do swej dawnej miłości.
Trzeba pochwalić błyskawiczną ekspozycję. Właściwie już po napisach początkowych dostajemy wszystkie najbardziej istotne informacje i podstawowe zasady funkcjonowania świata. Niewykluczone, że potem na niektóre rzeczy trzeba będzie przymknąć oko, ale to już zależy tylko od tego, jak bardzo lubimy się czepiać. Głównego bohatera można polubić, a oprócz niego są także wyraziste postaci drugoplanowe. Twórcy trzymają się bezpiecznych schematów, lecz potrafią ożywić zarówno cały ten świat, jak i rozwijające się relacje między postaciami. Niektórych może razić zbyt szybka przemiana Joela mającego przecież więcej szczęścia niż rozumu. Choć to może przypomnieć, że najlepiej uczyć się na własnych błędach.
Miłość i potwory to nie będzie najlepszy wybór na wieczorny seans dla osób wzdrygających się na samą myśl o wielkich robalach. Tym bardziej, że nominacja do Oscara za efekty specjalne nie jest przypadkowa. Na początku twórcy nie pokazują zbyt dużo, nie oglądamy wtedy jeszcze potworów w pełnej krasie. Gdy Joel wychodzi ze schronu na powierzchnię, to oczywiście pojawia się więcej kolorów. Pomimo postapokaliptycznej rzeczywistości wcale nie jest smutno i przygnębiająco – słońce wciąż świeci, a uspokajająca zieleń sprawia, że można zapomnieć o czyhającym niebezpieczeństwie. Nie czujemy przesytu animacji komputerowej, ponieważ wykorzystano wiele efektów praktycznych. Potwory są zróżnicowane, a przede wszystkim ciekawie zaprojektowane. Niektóre przerażają, inne wręcz przeciwnie – budzą względną sympatię.
Film Matthewsa jest nostalgiczną podróżą do zarówno do kina coming-of-age z lat 80, jak i do Kina Nowej Przygody. Bohater pod wpływem romantycznego impulsu wyrusza do swojej ukochanej, ale przy okazji będzie mógł bardziej poznać samego siebie i dojrzeć jako mężczyzna. Jego przygody są podane z przymrużeniem oka. Głównym źródłem humoru jest narracja z offu niefrasobliwego i niezbyt zaradnego chłopaka, który będzie zmieniał się wraz z rozwojem akcji. Scenarzyści nie rezygnują jednak zupełnie z powagi – w tym świecie niemal każda postać boryka się z jakąś traumą i straciła kogoś bliskiego. Te wyciszone momenty dramatyczne znakomicie uzupełniają opowieść skupiającą się w pierwszej kolejności na przygodzie. Nietrudno wyczytać sam przekaz; nieważne, co czai się za rogiem, trzeba próbować wyjść ze swojej strefy komfortu i zmierzyć się z tym, co przygotował dla nas los.
Zdecydowanie nie jestem pierwszy do chwalenia kolejnych premier Netflixa, ale Miłość i potwory to produkcja oferująca prawie dwie godziny udanej, niezobowiązującej rozrywki. W dodatku film stanowi zamkniętą całość, ale zostawiono otwartą furtkę na ewentualne kontynuacje. I nie ma w tym nic złego – ten świat daje na pewno wiele możliwości na kolejne przygody.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe/Netflix